czwartek, 27 grudnia 2012

Weakness: Rozdział III

Heeello. Jednak jestem z nowym rozdziałem. Nie wiem, czy się cieszycie, ale stwierdziłam, że lepiej teraz dodać, bo od razu po nowym roku mam nawał zajęć. Więc proszę bardzo - miłego czytania i komentowania. :3
 
________________________________________________
 
 
 
 
- No to musimy się kiedyś koniecznie spotkać i pokażesz mi, na czym grasz czy śpiewasz!
- Okej, to się tyczy też ciebie. Hm, głodny jestem, idziemy coś zjeść?
- Pewnie, żarłoku. Chodź, usiądziemy tam.
- Tylko że jest taka sprawa… Bo jak ci mówiłem już wcześniej nie należę do tych ‘lubianych’. Wszystkie przerwy spędzam z reguły w samotności, chowając się gdzieś na zewnątrz, a ty chcesz, żebym usiadł z ‘elitą’?!
- Przestań pieprzyć. Nie należysz, bo sam to sobie ubzdurałeś. Ches, ludzie w liceum nie dzielą się na jakieś sekty. Sam sobie wmówiłeś, że nikt cię nie lubi… Odsepartowałaś się od reszty. Próbowałeś kiedyś z nimi pogadać?  
- No… nie. Ale Mike, ty nie rozumiesz. Jesteś w trzeciej liceum, każdy cię zna, lubi i szanuje! Ja jestem zwykłym śmieciem z drugiej klasy, zrozum to.
- Nie jesteś. A jak cię ktoś tak nazwie to mu przypierdolę. I przestań się tak asekurować swoim powiedzeniem, że jesteś samotnikiem. Nawet jeśli, to tylko z wyboru. Pozwalasz im, żeby uwierzyli, że jesteś słaby i mogą cię nie szanować. Ale w rzeczywistości jesteś naprawdę spoko. Więc wyluzuj się człowieku, to moi znajomi, nie pogryzą cię.
- Ta, zobaczymy.
Mimo że słowa Mike’a po części do mnie trafiają to  i tak nie wyobrażam sobie, żeby ludzie, którzy mnie nie zauważali przez całe dwa lata liceum, nagle stali się moimi przyjaciółmi. Jestem po prostu realistą.
Podchodzimy z Shinodą do trzyosobowej grupki – dwie dziewczyny i chłopak siedzą w stoliku w samym centrum stołówki. Nigdy bym nie pomyślał, że będzie mi dane usiąść razem z nimi. I nie powiem, że mnie to cieszy. Wolałem trzymać się z dala od tego wszystkiego. A poprzez myśl, że brakuje mi znajomych, nie miałem na myśli licealnej elity, a wręcz przeciwnie – outsiderów podobnych do mnie. Ale okej. Niech będzie. Mike ma racje, przy całej szkole i nauczycielach raczej nic mi nie zrobią, a w najgorszym wypadku uczynię to, co zawsze, czyli po prostu odejdę.
- Mikey! – słyszę piskliwy głos wyższej dziewczyny, która energicznie zrywa się z miejsca i rzuca na szyję brunetowi.
On delikatnie łapie ją za plecy, zbliżając i całkowicie pokonując dystans między nimi. Po czym… całuje ją. Tak bardzo namiętnie. Wkłada w to wiele zaangażowania. To boli, a nie powinno… Czuję ucisk w sercu. Przecież nie mam prawa być zazdrosnym… A jednak, gdy ta niezwykle szczupła i ładna dziewczyna wpija się w jego usta z podwójną siłą, jednocześnie obejmując go, mam ochotę coś jej zrobić. Jednak on wygląda na niezwykle szczęśliwego. Nie puszcza szatynki przez dobre kilka minut. Nie interesuje ich, że stali się obiektem rozmów i mają wielką widownię w postaci uczniów całej szkoły. A głównym widzem jestem ja… Stojąc zaledwie dwa kroki od nich, wpatruję się z niedowierzaniem w to, co widzę. Jeny. Czemu jestem takim kretynem i hipokrytą?! Poznaję chłopaka zaledwie dzień wcześniej, a czuję, jakbym miał do niego prawo tylko ja, nikt więcej. Dlaczego nie przewidziałem, że może mieć piękną dziewczynę? I dlaczego nie chciałem tego przewidywać, tylko łudziłem się, że jest on sam. Kurwa mać, a nawet jeśli byłby sam to po pierwsze mam niezastąpionego chłopaka. A po drugie, jak widać na załączonym obrazku, Mike z pewnością nie jest gejem, a w dodatku jest duże prawdopodobieństwo, że dyskryminuje  homoseksualistów.
- Chester, to jest Blair – z zamyśleń wyrywa mnie głos Shinody, który w końcu odkleił się od swojej dziewczyny.
Podnoszę wzrok i trafiam na parę ciemnozielonych tęczówek wpatrujących się we mnie. Nasze spojrzenia się przez chwilę konfrontują. Przynajmniej mam okazję dobrze się jej przyjrzeć… No cóż, nie dziwię się, że Mike z nią jest. Ta dziewczyna to typ katalogowej piękności. Mimo że jestem gejem, doceniam wygląd płci przeciwnej. Blair jest wysoka, co dodaje jej uroku, gdyż jest też szczupła, więc bez wątpienia mogłaby uchodzić za modelkę. Długie brązowe włosy z rozjaśnionymi końcówkami ma splecione w warkocz, który opływa jej ramię. Ubrana jest w dopasowany czarny top z dużym dekoltem, który eksponuje jej biust. Jej nadgarstki zdobi kilka czarnych i czerwonych rzemyków. Poza tym krótkie shorty ozdobione ćwiekami, a do tego trampki i podkolanówki. Ma dziewczyna styl, trzeba przyznać.
- Cześć, Blair, miło cię poznać – wyciągam rękę do dziewczyny.
- No hej. Ciebie też – ściska moją dłoń i odwzajemnia uśmiech.
Hm, nie jest taka zimna i zakochana w sobie, na jaką wygląda. Po tonie głosu i zachowaniu można ją uznać za całkiem sympatyczną. Mógłbym nawet ją polubić, gdyby nie fakt, że jest z NIM.
- Mike, pojebało cię? Dlaczego ściągnąłeś tu tego niedojdę? – zaczyna się, a jednak wiedziałem, że nie może być dobrze. Lekceważąc słowa chłopaka siedzącego przy stole, obracam się z zamiarem wyjścia ze stołówki, ale nagle zatrzymuje mnie Mike.
- Olej go. Nie odchodź, daj mi to załatwić – szepcze do mnie, a po chwili zwraca się do swojego kolegi. – Kurwa, Brad, zamknij ryj. Masz jakiś problem, załatw to ze mną tu i teraz. Jak nie to siedź cicho i nie komentuj. Gówno cię powinno obchodzić, z kim spędzam czas.
Niejaki Brad chyba po słowach Mike’a traci nieco pewności siebie i tylko odpowiada.
- Okej, spokojnie. Nie wiedziałem po prostu, że się z nim kumplujesz.
- No to się dowiedziałeś – odpowiada mu z przekąsem i po chwili zwraca się do mnie. – Chester, to jest Amy, Amy – Chester, poznajcie się – wskazuje mi na drobną blondynkę siedzącą przy stole.
Macham jej na powitanie, a ona się lekko uśmiecha. Wygląda, jakby też nie czuła się w  tym środowisku zbyt pewnie. Od razu widać, że jest nieśmiała. No cóż… Może faktycznie ci ludzie nie są tacy źli. W końcu to nie żadne najebane dresy, którym tylko jedno w głowie. No może oprócz tego Brada – on nie wygląda na sympatycznego. Ale poza tym to zwykła paczka licealistów. Nie lubię tego przyznawać, ale chyba się myliłem. Sam stwarzam wokół siebie aurę separacji. Uciekam od ludzi, od razu zakładając, że nie polubią mnie. Oczywiście, nie powiem teraz, że wszystko się zmieni. Gówno prawda. Nadal będę samotnikiem, może po prostu z większą wiarą w ludzi i siebie. Ale okej, na dzisiaj dość wrażeń.
- Miło było was poznać. Hm,  Mike, ja lecę.
- Już? No dobra. Ale następnym razem nie uciekniesz tak łatwo. Na razie.
- Pa, Chester – obracam się, by usłyszeć, do kogo należy ten głos. To Amy… Pewnie ubzdurałem sobie coś, ale powiedziała to z jakąś dziwną nutką… seksapilu? Sam nie wiem. A zresztą nieważne. Zdecydowanie się przesłyszałem. Na tę chwilę dość kontaktów z ludźmi.
DWA TYGODNIE PÓŹNIEJ
Czas jest pojęciem względnym. Gdy słyszymy, że minęło „dużo czasu”, rozumiemy to w dwojaki sposób. Dla niektórych to kilka lat, a dla innej części to tydzień. Ja upływ czasu i jego bieg mierzę na podstawie tego, ile się wydarzyło, bądź jak się zmieniło moje życie. Biorąc pod uwagę te kryteria, to bez wątpienia mogę powiedzieć, że czas leci niezwykle szybko. Patrząc na moje życie zaledwie dwa tygodnie temu, każdy powiedziałby, że jestem nieudacznikiem, samotnikiem, pedałem bez żadnych znajomych. A teraz? Poznałem Mike’a. To wszystko odmieniło. W ciągu tych czternastu dni zaczęliśmy spędzać ze sobą dosłownie każdą minutę. W szkole na każdej przerwie, po lekcjach, w weekendy... Dosłownie staliśmy się nieodłączni. Tam, gdzie Chester jest i Mike – i odwrotnie. Mimo że zdobycie i trwanie w prawdziwej przyjaźni zajmuje często kilkanaście lat, to rozpoznanie bratniej duszy jest znacznie krótszym procesem. Bez wahania mogę stwierdzić, że Mike jest moją bratnią duszą. Jest drugą osobą na całym świecie, przy której mogę być sobą. Nie powiem, że dzięki niemu jestem popularny, mam znajomych. Nie… Zdecydowanie nie. Na wyobrażenie: ja pomiędzy wielką grupą znajomych, popijając piwo i rozmawiając z każdym, mam ochotę wybuchnąć śmiechem. Kto ma usposobienie samotnika, zawsze jakaś cząstka tego w nim zostanie. Co nie zmienia faktu, że moje życie się zmieniło. Może nie o sto osiemdziesiąt stopni, ale o dziewięćdziesiąt na pewno. Przez Mike’a poznałem jeszcze kilka osób i w pewnym stopniu zaczęliśmy się ze sobą trzymać. Szczególnie z Amy – lubię tę dziewczynę. Może dlatego, że jesteśmy do siebie odrobinę podobni i nie potrzebujemy wielu osób czy nie wiadomo jakich zajęć , żeby się dobrze czuć w swoim towarzystwie. Ale i tak to wszystko ginie w cieniu jego. Jego – oczywiście – Shinody. Nawet obstawa  i wszyscy w domu wiedzą już, kim on jest. Nie zapomnę miny ojca, gdy pierwszy raz zaprosiłem do siebie pół-Japończyka. Pił kawę i gdy zobaczył, że przyprowadziłem jakiegoś znajomego do siebie, pierwszy raz odkąd z nimi mieszkam, nie licząc Jake’a, zadławił się napojem i dostał niewyobrażalnego ataku kaszlu. Jak widać nikt się nie spodziewał, że przyjdzie pora, że przestanę żyć tylko i wyłącznie we własnym cieniu. Ale po części boli mnie to… Przez Mike’a mam wrażenie, że zaniedbuję Jake’a. Mimo że mieszka poza miastem i mamy szansę widzieć się zaledwie kilka razy w miesiącu, to mam wrażenie, że nasz kontakt i tak słabnie… Okej. Zaproszę go do siebie. Nie gadaliśmy twarzą w twarz właśnie od… jakiś dwóch tygodni. W zasadzie to jestem ciekawy, jak zareagują zastępczy… Nigdy nie rozmawialiśmy o mojej orientacji, bo ogólnie nigdy nie rozmawiamy. No cóż, czas pokaże. I właśnie w tej chwili rozlega się dźwięk dzwonka:
Hello? hello? hello? How low.
Hello? hello? hello? How low.
Hello? hello? hello? How low.
Hello? hello? hello?
O wilku mowa…
- Jake!
- Wow, po tych sześciu lat znajomości znasz moje imię, braaaawo.
- Dobra, skończ. Mów, co u ciebie! – praktycznie krzyczę do słuchawki, ciesząc się, że mój chłopak się akurat odezwał.
- Po staremu. Słuchaj za dwa dni będę w mieście, masz czas?
- Dla ciebie zawsze – idealna okazja. – Jak chcesz możemy iść do mnie.
- Pewnie, jeszcze pytasz… Tęsknię za tobą, twoim ciałem… - jestem pewien, że w tym momencie odgarnął grzywkę. To jego taki znak, nawyk, który zawsze robi, gdy ze mną rozmawia i wchodzimy w taką tematykę…
- Ja za twoim też. Szykuj się, że nie odkleję się od twoich ust, gdy tylko się zobaczymy.
- Uwierz, że nie przeszkadza mi to. A jak tam u ciebie?
Właśnie w tym momencie zauważam Mike’a wyłaniającego się zza ulicy, który macha mi na powitanie. Cholera.
- A dobrze, opowiem ci, jak się spotkamy. Muszę już kończyć, wybacz. Kocham cię. Pa.
 Nie czekając na odpowiedź, rozłączam się i szybko chowam telefon. Nie jestem jeszcze gotowy powiedzieć Mike’owi z kim rozmawiałem. Czy też, kim ten ‘ktoś’ dla mnie jest.
- Heej, właśnie miałem iść do ciebie.
- No popatrz, jakie zrządzenie losu. To z jakiego powodu pan Shinoda chciał mnie odwiedzić?
- Dzisiaj. Wieczór. Impreza. Alkohol. Będzie zajebiście – i idziesz tam! Nie ma ani słowa sprzeciwu!
- Ale, Mike… - chciałem ciągnąć wypowiedź, że nie znam tam prawie nikogo i nie mam na to ochoty, ale oczywiście on wcina mi się w połowę zdania.
- Zamknij się. Idziesz. Koniec i kropka. O dwudziestej w klubie ‘Heather’.
 
____________________________________________________
No i trójka już za nami. Wiem, że na razie nie dzieję się zbyt wiele, ale najpierw muszę was wprowadzić w ten "świat". Ale obiecuję, że w IV na imprezie wydarzy się... coś. No dobra, nic już nie zdradzam. No i mam nadzieję, że dobrze wam minęły święta. : )


sobota, 22 grudnia 2012

Weakness: Rozdział II

CZEŚĆ! :3 Macie rozdział drugi. Od razu wam powiem, że musi wam wystarczyć na ten czas, bo raczej nic nie dodam w przerwę świąteczną. Miłego czytania. 
______________________________________________________
  
On odwzajemnia mój uścisk. Nie potrafię powiedzieć nic, co mogłoby mu w tym momencie pomóc, więc po prostu głaszczę go łagodnie po plecach. Nie wiem, ile trwamy w tej pozycji. Nie czujemy presji czasu. Skoro to mu może pomóc, dlaczego przerywać? W zasadzie mi też to pomaga. Przez to że Jake chodzi do szkoły znajdującej się w innym mieście, nie jesteśmy w stanie widzieć się za często. I to boli. Ale teraz nagle znikąd pojawia się Mike. Chłopak, który nie znając mnie, uznał, że warto pomóc, wyciągnąć rękę. Przez te kilka godzin już się z nim zżyłem. Czuję, że pasujemy do siebie jako koledzy – od razu znaleźliśmy wspólny język. W dodatku łączą nas te same problemy…  Jednak potrzeba bliskości drzemie w każdym człowieku bez wyjątków. Nie chodzi nawet o potrzebę miłości, a przyjaźni. Jednak przyjaciel to zdecydowanie za duże słowo w tej sytuacji. Wręcz absurdalne. W tej chwili mogę Mike’a  określić  – z perspektywy czasu – jako nowo poznanego znajomego. A z perspektywy charakteru –  dobrego kolegę. Ale na tę chwilę koniec. Przyjaciel to osoba, do której możesz się zwrócić o każdej porze dnia i nocy z każdym problemem, a ona zawsze znajdzie sposób, żebyś poczuł się lepiej. To osoba, dla której jesteś w stanie poświęcić wszystko i jednocześnie zdobyć każdą rzecz, by tylko była szczęśliwa. Niezależnie jak źle jest, zawsze będzie warto wierzyć i walczyć o drugą osobę. Kłótnie nie będą ‘gwoździem do trumny’. Będą umocnieniem i zrozumieniem, że mimo dzielących różnic, nie istnieje żadna przeszkoda, by rozdzielić to uczucie. W tej chwili mogę jedną osobę na całym świecie nazwać tym mianem. Jake’a. Ale w duchu wierzę, gdy niedługo ktoś mnie zapyta – Kim dla ciebie jest ten facet? Będę mógł odpowiedzieć: „Mike Shinoda to mój przyjaciel.”
Po chwili czuję silne ramiona, które odsuwają mnie na pewien dystans.
- Dzięki. Czasem słowa nie są potrzebne. Pomogłeś mi, Chaz. Nikomu wcześniej tego nie mówiłem.
- Nie ma za co. Przecież nie zrobiłem nic wielkiego – uśmiecham się, chcąc pocieszyć pół-Japończyka.
- Zrobiłeś. Dałeś możliwość do wyrzucenia z siebie tego wszystkiego.
- Okej. Więc jeśli kiedykolwiek będziesz chciał porozmawiać, wiesz, do kogo się zgłosić.
- Zapamiętam z pewnością. Zgłoszę się do małego idioty, który myśli, że jak ma kolczyka w wardze to jest cool – puszcza mi oczko i śmieje się. – Ale teraz tak na serio – jak byś chciał pogadać, też jestem do usług.
- Ej! Zostaw mojego kolczyka w spokoju, jest zajebisty. No tak, dzięki. Też zapamiętam, żeby w razie potrzeby zgłosić się do chłopaka rasy nieokreślonej z toną żelu na włosach.  
- Dobra, zignoruję tę wypowiedź, chociaż nie nakładam aż tak dużo żelu, nie przesadzaj! A tak już na poważnie… To jaka jest twoja historia? Moją znasz, wiesz coś, czego nie wie nikt, nie licząc mojej rodziny.
- Nie jest aż tak… smutna i przejmująca, jednak nie mogę uznać siebie za szczęściarza. Nie mam rodziny. Jestem sam, zupełnie. Gdy miałem dwa lata biologiczni rodzice podrzucili mnie do domu dziecka. Tam się wychowałem. Było ciężko. Do dwunastego roku życia każdy dzień był swojego rodzaju katorgą. Ból, płacz i tęsknota za prawdziwym domem zżerały mnie od środka. Ale potem poznałem Jake’a  - przerywam na chwilę, chcąc uporządkować myśli. Nie mam odwagi powiedzieć mu, że jestem gejem. Przynajmniej nie w tym momencie. Nie znam go na tyle dobrze, by stwierdzić, czy jest homofobem, a lepiej nie ryzykować utraty kolegi. – Do dzisiaj się… przyjaźnimy. Bardzo. Potem jakoś szło z górki. Pewnego dnia powiedziano mi, że jakaś para chce mnie adoptować. No i jestem. Mieszkam niedaleko  ciebie w zasadzie. Ale mimo „rodziny” nadal jestem sam. Ci ludzie zapewnili mi tylko dach nad głową i pieniądze, na których mi szczerze mówiąc nie zależy. A zresztą widziałeś. Nie należę do tych ‘popularnych’. Jestem tylko zwykłym samotnikiem wychowanym w domu dziecka.
- Przykro mi też to słyszeć. Nie mów, że nie jest smutna i przejmująca. Takich historii nie da się pogrupować. Osoby wychowane bez rodziny zawsze cierpią, niezależnie jak ją straciły.
- Dzięki. I miałeś racje, wygadanie się pomogło.
  On jako odpowiedź posyła mi uśmiech, który przekazuje więcej niż słowa.
- Stop. Kurwa. Zrobiło się zbyt sentymentalnie, jak na moje. Ledwo się znamy, a już wiemy wszystko o swoich rodzinach. Na dzisiaj pas.
- Haha, no tak, dobrze gadasz. Hmm, Mike, mogę zapalić?
- Chester, nie wkurwiaj mnie. Wiesz, jak tego nienawidzę. Rzucisz to cholerstwo.
- Jeny, spokojnie, mamo. Ostatni raz się pytam, następnym razem po prostu to zrobię!
- Wal się. Nie zrobisz.
- Dobra, skończmy ten temat. Wow. Już dwudziesta, muszę się zbierać. Wątpię, że obstawa uwierzy, że lekcje się tak przedłużyły, a pilnują mnie tam jak przedszkolaka.
- Czekaj, nie nadążam, jaka obstawa?
- Taa, no cóż. Mówiłem, że nie dbam o pieniądze. Naprawdę tak jest, chociaż zastępczy mają ich potąd – gestykulując, pokazuję mu, co mam na myśli. – Obstawą nazywam babkę od sprzątania i ochroniarza. W zasadzie to z nimi mam lepszy kontakt, niż z ojcem i matką, ale drażni mnie ich podejście. Mimo że nie mam wielu znajomych i jestem samotnikiem, to nie będę wiecznie tkwić w domu. Choćbym miał sam iść do baru, na spacer, do kina.. gdziekolwiek to i tak jest wywiad. Gdzie byłem, co robiłem... Lisa – tak nazywa się opiekunka – w bardzo idiotyczny sposób zawsze mnie sprawdza, czy piłem. Myśli, że jak wpatruje się w moje źrenice i w nagłym przypływie miłości przytula na powitanie, próbując wyczuć alkohol, to tego nie widzę. Na szczęście chociaż przywykła do tego, że palę. Dorośli mają wyjebane na mnie całkowicie, więc ich to nie obchodzi. Ona na początku chciała mi ‘matkować’, ale powiedziałem jej, że to moje życie i nie może za mnie podejmować decyzji, że zrobię ze swoim organizmem co tylko będę chciał. Ale dobra, cholera, koniec gadania, lecę już, serio. 
- Szkoda, że już. Ale luz, szykuj się, że będę cię męczył w szkole i na pewno jeszcze nie raz na siebie trafimy, bo serio zajebiście się z tobą gada.
Męczył? Jakkolwiek by to nie zabrzmiało… Mike może ze mną zrobić, co tylko mu się podoba.
- Już się boję… Okej. No to w takim razie jeszcze tylko jedno pytanie – do jakiej chodzisz klasy?
- Trzecia C – profil artystyczno-medialny.
- Wow. Niezły zbieg okoliczności, ja do drugiej C o tym samym profilu. No nic, jak następnym razem się spotkamy koniecznie mi musisz opowiedzieć, co z ciebie za artysta, skoro chodzisz do takiej klasy.
- Pewnie, ty też.
- No to lecę. Do jutra!
- No siema. Złapię cię jakoś na długiej przerwie. Bądź przy automacie.
          Kiwam głową na potwierdzenie i wychodzę na zewnątrz. Cholera, nie wierzę. Chester Bennington będzie miał z kim spędzać przerwę. Coś niebywałego. Wyciągam z plecaka paczkę i zapalniczkę,  po czym zaciągając się moimi ulubionymi mentolowymi papierosami  z uśmiechem wspominam dzisiejszy dzień.
* * *
- Bennington, cioto! – z daleka dobiega mnie nierozpoznany głos. Świetnie. Witam w moim szkolnym świecie. Obracam się i ze zdziwieniem spoglądam na osobę, która się pojawiła.
- Mike! Ogarnij się.
- Spokojnie, przecież żartuję, nie jesteś przecież ciotą – puszcza mi oczko z tą charakterystyczną dla siebie zadziornością.
   No cóż. Ups, Mike, pomyliłeś się. Jeśli przez ciotę masz na myśli geja – rozczarujesz się, bo jednak nim jestem. Właśnie taka myśl pojawia mi się od razu w głowie. On zdecydowanie nie może się dowiedzieć teraz o moim chłopaku. Jake jest częścią mnie i kocham go, ale to za szybko. Muszę kiedyś wybadać, jakie w rzeczywistości są odczucia Shinody w stosunku do homoseksualistów. Na razie nie chcę ryzykować.  Przecież nie mówienie wszystkiego, nie jest kłamstwem…
- Czemu jakiś zamulony jesteś, Chester, pobudka, już 12.30 – z zamyśleń wyrywa mnie głos towarzysza.
- Zamyśliłem się, nieważne. To co, wracając do wczorajszego tematu, czemu poszedłeś do artystycznej?
- Bo matematykę, biologię i historię mam gdzieś, a jakąś klasę trzeba było wybrać. Ale tak serio – to naprawdę może to wydać się jakimś kretyńskim i dziecinnym marzeniem, ale chciałbym kiedyś zajmować się czymś pod tym kątem. Tworzyć muzykę…
- Przestań, każdy ma prawo do marzeń, niezależnie jak niemożliwe mogłyby się wydawać.
- Może i tak. A ty jak tam trafiłeś?
- Z tego samego powodu. Kocham muzykę i chcę w przyszłości zostać właśnie muzykiem. I wiem, że to skok na głęboką wodę, ale tak się stanie. Obiecałem sobie w domu dziecka, że nieważne jak ciężko by nie było, zrobię wszystko, by zrealizować to marzenie. I jeszcze zobaczysz… Kiedyś będę artystą… Kiedyś na pewno.
_________________________________________________
Okej, to na tyle. Teraz, jako że zbliża się mój ulubiony okres w roku (razem z wakacjami), chciałabym wam złożyć życzenia. :3 Wesołych świąt w niesamowitej i rodzinnej atmosferze, trafionych prezentów i szalonego, niezapomnianego Sylwestra do białego rana. Tylko nie przesadzajcie. :D I dziękuję, że czytacie tego bloga. Te pięć miesięcy razem z wami wiele dla mnie znaczy.


poniedziałek, 17 grudnia 2012

Weakness: Rozdział I

Cześć. :3 Macie już pierwszy rozdział i specjalnie dla Was - dłuższy.
 
 
_____________________________________________________
 
 
 
- Palisz? – pytam Mike’a idącego kilka kroków przede mną. A sam wyciągam opakowanie Malboro. Wkładam do ust papierosa, jednocześnie szukając zapalniczki i po chwili odpalam. Zaciągam się głęboko i delektuję się dymem, wypełniającym moje płuca. Uwielbiam to uczucie.
- Nie – odpowiada takim głosem, jakbym go zapytał, czy obrabuje ze mną bank. – I ty też nie powinieneś – dodaje po chwili.
- Spadaj – uśmiecham się. – Nie jesteś moim ojcem, wyluzuj, kilka szlug nikogo nie zabiło.
- Od kiedy palisz?
- No nie wiem, może z dwa lata. A co?
- No to kilka szlug na pewno nie, kilkaset jak już i owszem, może zabić. Czy też spowodować raka. Albo niepłodność.
- A co ci do mojej płodności? – staram się przybrać najbardziej zadziorny ton głosu, na jaki tylko  mnie stać. Nie wiem, co ten człowiek w sobie ma, ale czuję się przy nim swobodnie. Jest drugą na świecie osobą, przy której potrafię się zachowywać jak tylko mi się podoba, nie udając nikogo  i pozostając w stu procentach sobą.
On tylko wybucha śmiechem i kiwa nieporadnie głową.
- Dobra, odpuszczę ci, ale obiecaj, że ograniczysz to gówno!
- Co tylko rozkażesz, o panie – kłaniam się nisko i puszczam mu oczko. Po czym zaciągam się po raz kolejny dopiero co zapalonym papierosem i wypuszczam dym prosto w twarz mojego nowego kolegi. On zaczyna demonstracyjnie machać dłońmi, odganiając dym i kaszląc.
- Kurwa, Chester, ogarnij – krzyczy, udając, że jest zły i rzuca się na mnie. Próbuje mi wyrwać papierosa, co kończy się przepychankami.  Po chwili oboje lądujemy na ziemi, śmiejąc się jak idioci. Przechodzący obok nas ludzie faktycznie nas za takich uważają. My nie zwracamy na to uwagi i jeszcze chwilę szarpiemy się jak dzieci. Mike – jako że jest ode mnie wyższy i silniejszy – dominuje i siada na mnie okrakiem, przyciskając do ziemi. No i nagle tępo zwalnia… Spogląda mi głęboko w oczy i po prostu trwamy w takiej pozycji. Jakby nasze oczy pozostawały w niewidocznej i nierozerwalnej więzi.  W zupełnej ciszy. On lekko się nachyla, lecz ja po chwili wybudzam się z tego amoku i zwinnym ruchem wydostaję się z jego objęć i wstaję. Nie mogę na to pozwolić. Cholera, muszę się ogarnąć. Jake. Jake. Jake. Mam chłopaka o imieniu Jake. On jest dla mnie najważniejszy. To jedyna osoba, której mogę ufać, którą kocham i która kilka lat temu wyciągnęła do mnie dłoń, kiedy nikt inny nie zwracał na mnie uwagi. Zresztą co tu dużo mówić… Mike to tylko kolega, którego poznałem zaledwie godzinę temu. I na tym koniec.
- Dość tego, przez ciebie jestem cały brudny, jak mam się teraz w domu pokazać? - uśmiecham się i pokazuję mu środkowy palec. Nie chcę, żeby zobaczył, że jego zachowanie mnie speszyło, weźmie mnie za jakiegoś kretyna. Zwłaszcza że na pewno nie chciał mnie pocałować, to tylko moje chore fantazje. Całkowicie chore, niestworzone i urojone. Osoba o jego wyglądzie i sposobie bycia na pewno ma dziewczynę. Zresztą, upominam się w myślach, Jake – to za nim szaleję. W myślach przywołuję obraz mojego chłopaka i mimowolnie się uśmiecham.  Jest wysoki – ma co najmniej 190 centymetrów - i szczupły. Jego głębokie zielone oczy lekko przysłania rozczochrana ciemnoczerwona grzywka, przefarbował się w ramach buntu, po odejściu od rodziny zastępczej, która wiecznie krytykowała jego wygląd i sposób bycia. No właśnie… poznaliśmy się w domu dziecka. Gdy miałem dziesięć lat przenieśli mnie do dwuosobowego pokoju i wtedy trafiłem na niego. Staliśmy się najlepszymi przyjaciółmi, a potem zrozumiałem, że go kocham. Na całe szczęście –stał się cud – on odwzajemnił moją miłość, więc od dwóch lat jesteśmy razem. Wzdłuż linii prawego obojczyka ma wytatuowany napis: „Save me”. Kiedyś mi powiedział, że zrobił go pod wpływem impulsu, gdy dowiedział się, że jego biologiczna matka nie żyje i zrozumiał, że mimo braku rodziny, nie jest sam. Że wierzy, że kiedyś Bóg go wybawi i właśnie ten tatuaż ma to przedstawiać. Podziwiam go za to. To on ukształtował moją osobowość, pomógł mi zrozumieć, że narkotyki to nie ucieczka i  mimo że będzie mi w życiu ciężko, to mam pamiętać, że mam osobę, która mnie kocha. I będę mu za to dozgonnie wdzięczny.
Z zamyślenia wyrywa mnie głos chłopaka.
Na szczęście Mike nie zauważył mojego dziwnego zachowania i tylko się zaśmiał. Czyli wszystko jest w porządku. Mimo ze znam go  od dosłownie kilku chwil, naprawdę go polubiłem. Chciałbym z nim utrzymać kontakt. Mimo że mam wielką miłość, osobę, do której mogę się zwrócić, czasem jest mi ciężko. Brakuje mi tutaj przyjaciół… Lub choćby zwykłych znajomych.
- Ojej, przepraszam, księżniczko Chesterko. Wybaczysz mi ten niegodny czyn? Może zechcesz wstąpić do mego domostwa, by oczyścić swoje zacne oblicze – rzuca z ironią.
- Wal się.
- Spokojnie!  W sumie czekaj, skończmy te kretynizmy. Zimno jest, a mieszkam niedaleko. Chcesz do mnie wpaść? Nie ma co oczekiwać na luksusy, ale moglibyśmy napić się kawy, pogadać.
Jeszcze pytasz?! Człowieku marzę o tym! Jednak w mojej odpowiedzi nie przejawiam takiego podekscytowania, nie chcę go spłoszyć.
- Pewnie. To gdzie mieszkasz?
- Niedaleko, dwie przecznice dalej. Z piętnaście minut nam zleci.
Całą drogę idziemy w ciszy, ale nie przeszkadza mi to. To nie jest cisza wynikająca z zażenowania i tego, że nie wiadomo, co mówić. To komfortowa cisza, gdzie każdy zostaje sam ze swoimi myślami. Mimo to uśmiech nie schodzi z mojej twarzy.
Tak jak mówił Mike po około piętnastu minutach jesteśmy na miejscu. Zaszliśmy do niewielkiej i dość charakterystycznej dzielnicy, bowiem wszystkie domki szeregowe wyglądają prawie identycznie. Białe murowane ściany, czerwono-bordowe dachówki i widok na znajdujący się niedaleko las. Może faktycznie nie jest to najbogatsza część Los Angeles, ale zdecydowanie należąca do tych najbardziej urokliwych. Wchodzimy do trzeciego domku od lewej strony – numer 9. Mike idzie przodem, otwiera drzwi i zachęcająco kiwa, abym ruszył za nim. Gdy przekroczyliśmy drzwi od razu uderzył mnie niesamowity klimat. W powietrzu unosi się aromat pierników (no cóż, w końcu jest grudzień, święta coraz bliżej) i kawy. Ściany pomalowane są na pastelowe kolory, co od razu odpręża. Szybkim ruchem ściągam buty i kurtkę. Ruszam za kolegą mając nadzieję, że oprowadzi mnie po swoim domu, który wywarł na mnie duże wrażenie. Bo jest on ucieleśnieniem moich dziecięcych marzeń i fantazji. Nie wielka willa, jakby wyjęta z katalogu z ochroną i rozbudowanym systemem alarmowym, w której aktualnie mieszkam… Pragnę po prostu cichego zakątka, wypełnionego rodzinną atmosferą. Może i jest to dziecinne, ale przez to, że nigdy nie miałem czegoś takiego, naprawdę choć raz chciałbym zasmakować ciepłej i rodzinnej atmosfery.
- Mikey, to ty? – z rozważań budzi mnie głos należący do prawdopodobnie starszej kobiety, która po chwili pojawia się na korytarzu.
- Cześć, babciu – opowiada Mike i całuje ją w policzek. – Zwolnili nas dzisiaj ze szkoły, więc przyszedłem z kolegą. Chester, to moja babcia – Elena.
- Miło panią poznać, naprawdę – uśmiecham się najserdeczniej jak tylko potrafię.
- Witaj, chłopcze, no dobrze, nie przeszkadzam już wam, idźcie na górę.
Niezwykle miła kobieta. Jej poczciwy uśmiech i spojrzenie zza okularów – to także obudziło we mnie małego chłopca, który nigdy nie miał okazji, i nie będzie jej miał, na poznanie babci. Kurwa. Chester, ogarnij się – upominam sam siebie w myślach. Po prostu… ten dom, atmosfera… to wszystko sprawia, że żałuję, że mi to nie będzie nigdy dane.
- No chodź, chodź – Mike szturcha mnie w ramię i ciągnie za sobą na górę. No właśnie… Ciekawy jestem jaki jest jego pokój.
Skręcamy w pierwsze drzwi po lewej i wchodzimy. No cóż, powiem, że ten pokój raczej mnie nie zaskoczył. Typowy dla nastolatka. Granatowe ściany przyozdobione wieloma zdjęciami i plakatami, między innymi Pink Floydów, Nirvany i Joy Division – ma dobry gust muzyczny, od razu widać. Na łóżko porozwalana jest sterta ubrań… T-shirty, bluzy, marynarki, spodnie – dosłownie jakby wyrzucił całą szafę. Pod ścianą stoi równie zagracone biurko, z tym że jego powierzchnię zajmują książki i zeszyty. Po lewej stronie nad łóżkiem jest małe okno, a pod nim szafka. Znajduje się na nim zdjęcie, które przykuwa moją uwagę. Korzystając z okazji, że Mike wyskoczył na chwilę na dół po coś do picia i jedzenia, podchodzę bliżej, by zobaczyć, co ono przedstawia. Piękna kobieta  w wieku około dwudziestu lat w barwnej sukience. Włosy ma rozwiane, okalają jej twarz z każdej strony. Uwagę przykuwa jej uśmiech. Tak piękny, szczery i życzliwy… Nie potrafię nawet tego opisać. Delikatnie biorę oprawioną fotografię do ręki i przyglądam się jej z bliska. Oczywiście, w tym samym momencie otwierają się drzwi.
- Kurwa, pozwolił ci ktoś to ruszać?!
- Przepraszam, ale cholera, spokojnie. Już odstawiam na miejsce, tylko się nie wkurzaj.
On odstawia butelkę Tonic’u i serowe chipsy na biurko i nerwowo odgarnia włosy.
- Przepraszam. Jestem po prostu wyczulony. To zdjęcie dużo dla mnie znaczy.
- A co, to twoja laska?
Chester, ty kretynie. Wzrok Mike’a sugeruje mi, że zdecydowanie nie. Uśmiech schodzi z jego twarzy, pojawia się smutek i zwątpienie.
- Nie. To moja matka.
O kurwa. No to się "trafiłem"...
- Cholera, przepraszam, pomyliłem się, ale jest naprawdę piękna. Głupio pytać, ale ile ma teraz lat, bo to zdjęcie przedstawia ją z w młodości, nie?
I znowu… Kurwa. Czy ja kiedyś się zamknę. Chyba z przypływu radości, że w końcu mam z kim spędzić trochę czasu, zacząłem gadać jak idiota.
- Nie żyje. Wiem, że będziesz chciał wiedzieć, więc powiem ci od razu. Lepiej znać prawdę, niż snuć domysły. Zmarła przy moim porodzie. W wieku dziewiętnastu lat została zgwałcona – Mike bierze głęboki oddech, widzę w jego oczach, ile go kosztuje to wspomnienie. – Dowiedziała się, że szanse na przeżycie i moje i jej są nikłe.  Wszyscy kazali jej usunąć  ciążę… Po co jej dziecko, które nie dość, że powstało nie z miłości, a z przemocy, a w dodatku, które może  zabić. Wszyscy z wyjątkiem Eleny wmawiali jej, że jej życie jest cenniejsze, że musi usunąć płód, póki jest na to szansa.  Ale ona wierzyła, że wszystko ma swój sens. Że skoro zaszła już w ciążę, to dane jej było urodzić, a nie odebrać życie. Bo owszem, aborcja to według niej było pewnego rodzaju morderstwo. Nikt nie ma prawa decydować o ludzkim życiu, nawet jeśli zaczęło się w tak niefortunny sposób. Ale  niestety, diagnozy lekarzy się sprawdziły. Zmarła – ja przeżyłem. Dzień w dzień, patrząc na to zdjęcie, pytam się: dlaczego? Była dobrą osobą, pełną współczucia, miłości... Mogłaby uchodzić za wzrór. I dla mnie nim jest,  a zmarła. A jakiś popieprzony gwałciciel żyje teraz na wolności, nie wiedząc nawet, że istnieję. I gdzie tu jest sens?! Kurwa mać... Nie rozumiem tego. Czy nie ma na świecie sprawiedliwości?!
Nie wiem, co mam zrobić. Pierwszy raz widzę, że ktoś może mieć w życiu gorzej, niż ja. Czasami słowa nie są w stanie oddać emocji, uczuć. Więc po prostu podchodzę do Mike’a i przytulam go.  Chcę mu dać do zrozumienia, że mimo znamy się kilka godzin, może mi ufać. Że mogę być jego przyjacielem, któremu zawsze będzie mógł zaufać.


piątek, 14 grudnia 2012

Prolog: Weakness

Tak, przed Wami nowe opowiadanie. *___* Cieszę się, bo mam pomysł na coś większego. Chcę to rozbić na jakieś 15 rozdziałów, mam nadzieję, że się uda, a może nawet więcej. Na razie prolog. Zapraszam do czytania!
_____________________________________________________
        Ludzie stawiają sobie w życiu wiele pytań. O wiarę, sens istnienia, miłość, przyjaźń… Mnie one nie dotyczą. Ja zadaję sobie tylko jedno, na które nikt nie potrafiłby mi odpowiedzieć: dlaczego? Dlaczego wszyscy mnie tak bardzo nienawidzą? Co zrobiłem źle, że każdy ma o mnie wyrobioną  i konkretną opinię – Chester to śmieć? Budząc się każdego dnia, pragnę by ten dzień się już skończył. Nie mam znajomych, przyjaciół, nie mam nawet rodziny. Gdy miałem dwa lata rodzice zostawili mnie przed drzwiami domu dziecka. Wiele godzin, nieprzespanych nocy zastanawiałem się, jak bardzo mnie nie kochali i z jakiego powodu oddali bezbronne dziecko, które nawet nie potrafi mówić. Po prostu porzucili mnie na pastwę losu. To takie żałosne… Rozumiem, można nie mieć kolegów, dziewczyny, ale rodziny… Nawet, pozornie najbliższe mi osoby na świecie w momencie narodzin, nie chciały mieć ze mną do czynienia. Teraz mam siedemnaście lat i mieszkam w domu zastępczym w Los Angeles. Nie wiem jak tu trafiłem, dlaczego wybrali akurat mnie. Gdy miałem dwanaście lat po prostu starsza pani z domu dziecka przyszła do mnie i powiedziała: „Chester, wychodzisz. Los ma cię w swojej opiece, masz szanse na nowe i lepsze życie. Nie zmarnuj jej.” Wtedy wierzyłem w jej słowa. Byłem głupi. Los nie miał mnie w swojej opiece. Zmieniłem tylko adres zamieszkania i środowisko, nic więcej. Byłem i będę tym samym nieudacznikiem, którym jestem. A moi rodzina zastępcza? Nie wiem, co mogę o nich powiedzieć. Chyba tylko to że są, że z nimi mieszkam. „Tata” pracuje jako menadżer wielkiej firmy, co oznacza powroty do domu o godzinie dwudziestej drugiej, nieustanne zabieganie,  ciągłe zmęczenie. „Mama” natomiast jest stewardesą – widzę ją średnio dwa razy na tydzień. Nie widzę sensu w zaadoptowaniu mnie. Może chodzi o zwykłą i jakże ludzką chęć posiadania? Słyszałem kiedyś ich rozmowę, że nie mogą mieć dzieci. A z reguły, kiedy czegoś nie można mieć, najbardziej się tego pragnie. Podejrzewam, że jestem właśnie chwilową zachcianką na posiadanie dziecka. A wyszło jak wyszło…
Na całym świecie jest tylko jedna osoba, z którą mam dobry kontakt. Którą kocham.
- Tej, Chester, chodź tu!
Nie, nie, nie. Zaczyna się... Myślałem sobie, że po prostu będę spokojnie szedł do szkoły, rozważając o życiu bez żadnych zaczepek ze strony osiedlowych idiotów? Marzenia.
- Kurwa, chodź tu, bo sam do ciebie przyjdę! – krzyczy najwyższy z nich.
Co mi pozostaje… muszę do nich podejść, co prawda do szkoły mam blisko, ale nie zdążę uciec. Nie mam z nimi żadnych szans. Biorę głęboki oddech i ruszam przed siebie.
Okazało się, że jest ich tylko dwójka, pozostali z ekipy postanowili odejść, nie uznając mnie za godnego uwagi. Wyższy – ten który się odezwał – ubrany jest w czarną bluzę z jakimś napisem i obszerne dresy, jakby pięć numerów za duże, bo jest dość szczupły. Jego kolega widać, że jest „nowy”. Upatrzył sobie najgroźniejszego na osiedlu i robi mu za służącego, żeby tylko być bezpiecznym i zgrywać tego silnego. Żałosne jest to, co robią ludzie, by podporządkować się i przypodobać osobom, które i tak mają ich gdzieś.
- Czego nas tak mierzysz, co? Kurwa, myślisz, że pozwolę, by jakiś gówniarz patrzył na mnie z taką pogardą?! – szybkim krokiem podchodzi do mnie i  z całej siły łapie barki. – Dawaj pieniądze. Wiem, kim jesteś. Tatuś na pewno daje ci niezłe sumy. Nie licz, że cię wypuścimy.
Mam tego dość. Nie jestem pieprzonym popychadłem. Muszę w końcu im to udowodnić.
- Pierdol się – odpowiadam chłopakowi i wyrywam się z jego objęć.
Chyba niepotrzebnie to zrobiłem. Już jego mina mówiła, że pożałuję. Zbliża się do mnie i z całej siły uderza w twarz. O kurwa. Na chwilę tracę oddech i przed oczami pojawiają mi się cienie. Osuwam się na ziemię, ledwo kontaktując. Czuję smak krwi. Fakt, że mam w wardze kolczyka nie pomaga. Metalowa obrączka wbiła się jeszcze głębiej, co powoduje ból. Wiem, że na tym nie koniec. Młodszy chłopak, chcąc zaimponować swojemu koledze, uderza mnie. Silny cios w żołądek sprawia, że nie daję już rady. Leżę na ziemi, czekając na dobicie.
I wtedy słyszę donośny głos.
- Zostawcie go. Co to kurwa jest? Chcecie go wykończyć? Opieprzcie się od niego albo będziecie mieli ze mną do czynienia.
Oni osłupieli. Pierwszy raz najwidoczniej jest  ktoś, kogo i  oni się boją. Spoglądają na siebie po wypowiedzeniu kilku słów, których nie byłem w stanie usłyszeć, najzwyczajniej w świecie uciekają.
Mój wybawca podchodzi do mnie i pomaga mi wstać. Kładzie swoją ciepłą dłoń na moim ramieniu i upewnia się, że wszystko w porządku. Niestety, nie mogę utrzymać się na nogach i prawie upadam, jednak on był szybszy, zdążył mnie objąć. Przechodzi mnie lekki dreszcz. Następnie wyciąga z kieszeni opakowanie chusteczek i podaje jedną, bym mógł otrzeć krew.
- Spokojnie, mam cię. Tak w ogóle to  jestem Mike.
Dopiero teraz, kiedy już jestem w stanie samodzielnie stanąć na nogi, przyglądam mu się. Jest szczupłym chłopakiem  średniego wzrostu. Ma nieco ciemniejszą karnację, zdecydowanie  wyróżnia się z tłumu.  Ciemnobrązowe włosy ułożone na żel dodają mu jeszcze kilka centymetrów. Lekki zarost sprawia, że wygląda na starszego niż za pewne jest. I w końcu oczy. To spojrzenie… Zapamiętam je na zawsze.
- Hej, ja Chester – odpowiadam nieśmiało. – Dziękuję, naprawdę.
- Miło cię poznać, szkoda tylko, że w takich okolicznościach. I nie ma sprawy. Tamci kolesie są żałośni, trzeba było coś z tym zrobić – odpowiada po czym prezentuje najpiękniejszy uśmiech, jaki kiedykolwiek widziałem. – Dobrze się już czujesz?
- Powiedzmy, że doszedłem już do siebie.
- Hmm, chcesz może wyskoczyć na małe wagary? Bo chodzisz do tego liceum, nie?
Czy ja dobrze słyszę? Pierwszy raz odkąd chodzę do tej szkoły ktoś zaproponował mi wspólne wyjście. Pozostaje mi tylko jedna odpowiedź.
- Jasne, czemu nie.
_____________________________________________________
Od razu mówię. To opowiadanie jest INNE. Życiorys i Mike i Chestera będzie zmieniony i całkowicie wykreowany przeze mnie. Niedługo pojawi się też więcej nowych postaci.


niedziela, 9 grudnia 2012

Oneshot

Napisałam to, bo od dawna za mną chodziło przedstawienie wszystkiego z tej perspektywy, a dzisiaj miałam wenę. Nie wiem, jak na to zareagujecie. Szczerze mówiąc, boję się. Jest to raczej coś innego, nie jest to bennoda. A zresztą sami zobaczycie. Zapraszam do czytania. I bardzo mi zależy na Waszej opinii. Naprawdę, bardzo. Proszę piszcie, co sądzicie. Tutaj, na twitterze - jak wolicie. 
_________________________________________________


 "PRZESZŁOŚĆ NIE DAJE O SOBIE ZAPOMNIEĆ" 
   Dziecko. Samo w pokoju. Rozgląda się ze strachem wypisanym na twarzy, czy na pewno tej nocy może być spokojne. Kończy modlitwę, przykrywa się puchatą pościelą. Zamyka oczy, chce trafić do krainy snów. Jak najszybciej, jak najprędzej… Drzwi. Ktoś je otworzył. Myśli, że mały śpi. Zakrada się. Przestraszony chłopiec zaciska mocniej oczy, wierząc, że to tylko koszmar. Boi się, że jednak tym razem to rzeczywistość.  Niestety, ma rację.
Zerwana pościel. Huk. Trzask. Krzyk.
   Mężczyzna zbliża się do niego. Jednym chaotycznym ruchem zwala na podłogę całą zawartość łóżka: misie, poduszki, kocyk na podłogę. Sam siada na posłaniu  i pcha chłopca z całej siły na ścianę.
Płacz. Błaganie.
   Krzyczy, że ma się uspokoić. Swoją silną dłonią zatyka mu usta. Mówi, że jak nie będzie robił tego, co starszy mu rozkaże, pożałuje. I to bardzo. Wpatrując się w oczy chłopca rozpina rozporek i ściąga spodnie. Ciska nimi w drugi kąt pokoju.
Strach. Niewiedza. Przerażenie.
   Następnie zwinnym ruchem, nadal nie ściągając dłoni z ust małego, rozbiera go. On drży - jego wątłe ciało przeszywają silne dreszcze. Mężczyzna przybliża się do chłopca. Napiera na niego swoim ciałem. I każe robić rzeczy, które na zawsze zostaną w pamięci chłopca. Na zawsze…
Ból fizyczny. Ból psychiczny.
   Starszy każe mu wstać. Zdejmuje bieliznę. „Na kolana” – znowu krzyczy do przerażonego chłopca.
Zniesmaczenie. Urazy na całe życie.
   Po kolejnej godzinie mężczyzna po raz ostatni zbliża swoją twarz do małego. Spogląda mu w oczy. Głębokie, przenikliwe spojrzenie. Pełne pogardy. Z przesłaniem, że dziecko jest zwykłym śmieciem, popychadłem w rękach dorosłych. Że to oni rządzą w dzisiejszym świecie. Po kilku minutach ciszy i konfrontacji na spojrzenia starszy uderza go w twarz. Z całej siły.
Krew. Cierpienie. Płacz.
   Po czym wychodzi z pokoju z satysfakcją. Nie… Cofa się jeszcze. Przechodzi przez lekko uchylone drzwi. „Jak komuś powiesz, twoje życie się skończy. Jesteś nikim, Chester, zapamiętaj to sobie” – wypowiada te słowa chłodnym głosem i wychodzi z pokoju.
Czy mały chłopiec może wiedzieć, czym jest zło? Czym jest chęć zniszczenia drugiej osoby? On wiedział. Chester od tamtej pory wiedział…
Nienawiść, wielka, wszechogarniająca nienawiść. Żądza zemsty.


* * *
   To wydarzyło się dwadzieścia dziewięć lat temu. A do dzisiaj nie daje mi spokoju. Każdej nocy mam identyczne sny. Koszmary.  Tak, jestem Chesterem Benningtonem – molestowanym i wykorzystywanym seksualnie  chłopcem, który po prawie trzydziestu latach chce się rozliczyć z przeszłością.
   Stoję przed wielkim domem na obrzeżach Nowego Jorku. Brązowo – beżowe ściany, małe okna z widocznymi haftowanymi firanami w środku. Stromy, spadzisty dach. Na parapetach rozmieszczone są piękne rośliny, w większości kaktusy i magnolie. Na tyłach budynku znajduje się niewielki ogródek. Uprawiane są w nim dzikie róże. Ogrodzony jest drewnianym płotem w ciemnych odcieniach brązu. Jest naprawdę piękny i budzi podziw. Zdecydowanie wywiera największe wrażenie, gdy porównuje się go do domków jednorodzinnych, które znajdują się w pobliżu.  Ale kto w nim mieszka? Osoba, która powinna gnić w piekle.
   Zaciskam dłoń. Staram się uspokoić oddech i ustabilizować szybkie bicie serca. Tak bardzo się boję…
   Nie, stop, muszę przestać. Planuję to od kilku lat. Nie pozwolę by chwilowe zwątpienie zniweczyło moje plany.
   Przeskakuję ogrodzenie i po chwili dochodzę do drzwi. Upewniam się, że jestem na to gotowy. Ostatni głęboki oddech. Pukam. Czekam około dwóch minut na pojawienie się osoby, która otworzy mi je. Słyszę kroki. Okej, Chester, uspokój się.
- Tak? Czym mogę służyć? – mężczyzna, który nie zdążył mi się dobrze przyjrzeć i nie rozpoznał mnie, na wejście od razu rzuca powitalną formułkę.
   Ja natomiast rozpoznałbym go wszędzie. Wysoki, dosyć potężnie zbudowany. Z lekkim zarostem. Jest już w pełni wieku. Ma na pewno ponad pięćdziesiąt lat, może nawet sześćdziesiąt. Nie odpowiadam, czekam tylko kiedy nasze spojrzenia się zetkną.
   W końcu nastąpił ten moment. Spogląda na mnie tym samym wzrokiem, co wtedy. Zimne, budzące strach spojrzenie pary złowrogich oczu. I wtedy mnie rozpoznaje. Odruchowo łapie się za głowę, nie wierząc w to, co widzi. Nie wierząc, że stoję przed nim. Ja – kiedyś – chłopiec, którego wykorzystywał seksualnie.
- Myślałeś, że wybaczę ci to, co zrobiłeś? Co?! Uważasz, że zwykłe dziecko nie ma odczuć? Że po prostu mnie będziesz gwałcił i ujdzie ci to na sucho, jebany skurwysynu?! – całe zdenerwowanie odeszło. Jest tylko nienawiść. I nic więcej.
  Mężczyzna szybkim ruchem chce zamknąć mi drzwi przed nosem, jednak ja byłem szybszy. Butem zdążyłem zablokować je i następnie zwinnie wejść do środka.
  Wybucham śmiechem. Czuję się potężnie, jestem pewny siebie. Patrzę na trzęsącego się ze strachu człowieka, nad którym wiem, że mam władzę.
- I co? Role się odwróciły… Nie powiesz mi teraz, że mam się zamknąć?! Że mam paść na kolana? Że mnie zabijesz? Co się stało, nagle twoja pewność siebie wyparowała? – nie mogę się oprzeć… muszę go jeszcze pomęczyć. Chcę żeby wyrzuty sumienia nie dały mu spokoju. Może i jestem popieprzonym szaleńcem zaślepionym przez żądzę zemsty… A może jestem człowiekiem, któremu odebrano dzieciństwo, radość, spokój i który po tylu latach w końcu jest gotowy, by zmierzyć się ze swoim krzywdzicielem.
  Mimo wszystko czuję ból. Gdzieś w głębi serca wiem, że robię źle, że będę tego żałował. Ale z drugiej – potrzebuję tego. Musze się nareszcie odciąć od tego wszystkiego. Wyzwolić się od wiecznego strachu i nienawiści. Bo to mnie niszczy. Nie potrafię się śmiać, żartować czy kochać. W ostatnim czasie jedyną rzeczą, jaką potrafiłem robić było planowanie zemsty. A dzisiaj jest ten dzień. Dzień, w którym rozliczę się z przeszłością.
- Nie masz mi nic do powiedzenia? – ponownie wybucham złością i krzyczę ile sił.
  On zaczyna płakać. Teraz wydaje się być bezbronnym i niewinnym człowiekiem… Przez chwilę budzi się we mnie ziarenko współczucia. Cholera, nie! Nie, nie i jeszcze raz nie. Nie ma czasu na współczucie, rozmowy. Wtedy mogę zmienić swoją decyzję.
- Przestań płakać. Jesteś żałosny. Co z tobą jest nie tak?! Może teraz w końcu potrafisz sobie wyobrazić, co czułem, gdy to ty byłeś ‘panem’. Gdy każdej nocy, przeraźliwie bojąc się, próbowałem zasnąć?! A potem pojawiałeś się ty. Znowu.  Krzywdziłeś mnie. Zabrałeś mi połowę życia. Może i jestem chory psychicznie, proszę bardzo, możesz tak uważać. Mam to gdzieś – teraz i ja nie potrafię powstrzymać łez, które skapują na podłogę. Jedna po drugiej. Jednak mimo to muszę być silny. – Cholera! Czym ty się w życiu kierowałeś?! Co dało ci molestowanie bezbronnego chłopca?! Kurwa, trzeba było iść do jakiegoś burdelu, skoro byłeś tak niewyżyty! Nie rozumiesz, jak bardzo mnie to boli… Jak bardzo nie chcę tego robić?! Ale muszę. Nie chcę żyć już dłużej w ten sposób… Nie potrafię.
  Szybkim ruchem wyciągam pistolet. Nie potrafiąc opanować drżenia rąk, staram się mimo to wymierzyć w mojego przeciwnika. Prosto w serce.
- Nienawidzę cię… - orzekam głosem, nie dającym nadziei. Ten głos – to głos jeszcze małego chłopca, który nadal jest we mnie, którego wspomnienia są nadal żywe.
  Przez kilka sekund wpatruję mu się w oczy, chcąc przekazać, ile cierpienia mnie to kosztuje…
- Błagam cię, wybacz mi – to ostatnie słowa, jakie mężczyzna zdążył wypowiedzieć.
  Ale było już za późno.
Strzał.
ŚMIERĆ.


czwartek, 6 grudnia 2012

Love or hate? : Rozdział V

Jeeeestem. W końcu. Wam się pewnie wydaje, że olewam bloga i nie chce mi się pisać. A jest wręcz przeciwnie, tak bardzo chciałam już dodać, ale nie mogłam, bo miałam za dużo nauki. Ale już raczej to mam z głowy. Więc mam nadzieję, że teraz będę częściej pisać. :)
______________________________________________

- Mogę ci zadać jedno, ostatnie pytanie?
   Mike przytakuje głową i spogląda na mnie z zaciekawieniem.
- Jared… Cholera, głupio mi o to pytać, ale muszę.  Czy dobrze myślę? To ten JARED? Z 30 Seconds to Mars?
  Nie wiem, czemu o to pytam. Na świecie jest milion mężczyzn o takim imieniu, ale ciekawość nie daje mi spokoju. Zdziwiłbym się, jeśli to byłaby prawda. I to jak! Może nie przyjaźnimy się bardzo, jesteśmy po prostu dobrymi znajomymi i nie wiem wiele o jego życiu, ale jednak nie wyobrażam sobie tego… To wydaje się być takie… niedorzeczne. Nie oszukujmy się… Jared ma tyle fanek, kobiet, które za nim szaleją, że jestem pewien, że nie jednej z nich uległ.
   Chociaż zachowanie Mike’a sugeruje mi odpowiedź.
- Tak – wyszeptuje, po czym chowa twarz w dłoniach. Jestem idiotą, że zapytałem. Tylko pobudziłem jego wspomnienia, które teraz na pewno nie dają mu spokoju. Kładę rękę na jego umięśnionych plecach, chcąc dodać otuchy i pocieszyć.
- Przykro mi, naprawdę. Wiem, jak to jest, gdy bliska osoba wyrządzi krzywdę…
  Chester. Ty kretynie. Próbujesz pocieszyć przyjaciela, wypominając mu, że sprawił ci ból? Muszę się bardziej postarać…
- Przepraszam, nie to miałem na myśli.
- Wiem, już jest dobrze… Po prostu…. Nie mówiłem o tym nikomu. Wyrzuciłem go z mojej pamięci wtedy, gdy matka kazała mi to zrobić i obiecałem sobie, że nie będę do tego wracał. Ale to tylko chwilowy wstrząs. Rozumiem przecież, że to zamknięta sprawa. Mimo że widzimy się i spotykamy się na galach, czy innych wydarzeniach, zostawiliśmy to za sobą. Bardzo daleko… Ale i tak zawsze jak go widzę, to boli. Spojrzenia, które wymieniamy są pełne cierpienia, mimo że nasz związek nie istnieje i wiem, że nie będzie istniał. Zresztą dobrze wiesz, Chester, że nie przyszedłem tu po to, by żalić się  i opowiadać historie z przeszłości. Pogodziłem się ze stratą Jareda jakieś dziesięć lat temu. Teraz jesteś ty. Mój najlepszy i jedyny przyjaciel, którego zawiodłem. Którego wykorzystałem. Dlatego przepraszam cię z całego serca. Nie odpowiedziałeś na moje pytanie… Czy jest szansa, że mi wybaczysz?
- Wybaczenie to wielkie słowo, Mike. Nie nadużywaj go. Gdybyś zabił moją matkę, mógłbyś prosić o wybaczenie, teraz wystarczy szczere wyjaśnienie i przeprosiny. A to mi już zagwarantowałeś – biorę go za rękę i kontynuuję. – Przyjmuję przeprosiny. Rozumiem już, co tobą kierowało. Chociaż boję się – rozluźniam uścisk i wstaję. Zaczynam nerwowo krążyć po pokoju. – Boję się, że to się stanie znowu. Że znowu mnie w jakimś stopniu wykorzystasz. Co teraz? Prześpimy się kolejny raz i na drugi dzień, po nocy pełnej przygód, znowu będziesz udawać, że nic się nie stało?
- Spieprzyłem tamtą sytuację i wiem, że masz podstawy, by mieć wątpliwości, ale proszę zrozum… Odkąd uświadomiłem sobie moje uczucia do ciebie, zmieniłem się. Nie pogrywam z ludźmi, nie bawię się uczuciami. Nie byłem w związku od jakiś 2 lat. Tak bardzo chciałem przyjść do ciebie wcześniej, porozmawiać, przeprosić. Ale nie było szans. Odgrodziłeś się ode mnie nienawiścią. Nie mam wyrzutów, po tym, co się stało, twoje zachowanie było oczywiste. Ale teraz jestem – jesteśmy -  tu. Ty i ja. I nic nie stoi na przeszkodzie, byśmy mogli być razem – również wstaje, podchodzi do mnie i kładzie ręce na moich ramionach. – Przysięgam. Obiecuję, że nie zranię cię. Jestem pewny w stu procentach moich uczuć, dlatego proszę, zaufaj mi.
-  Zaufanie to coś poważnego. Wiedz, że chcę ci zaufać. Przecież „uganiałem” się za tobą od długiego czasu i teraz kiedy mamy szansę być razem, oczywiście, mój rozum wszystko psuje. Ta cholerna podświadomość zadaje mi ciągle pytania: „co jeśli znowu cię zostawi?”, „co jeśli kłamie?”. Skąd mam mieć pewność, Mike, że mówisz prawdę? W swoim życiu naprawdę wiele przeszedłem, zostałem wykorzystany nie tylko przez ciebie, kurwa mać, przeżyłem wiele. Możesz mnie uznać za jakiegoś popieprzonego paranoika, ale wydarzenia z przeszłości wpłynęły na to, kim jestem. Odgrodziłem się od uczuć, miłości, dlatego teraz nie wiem, co mam zrobić… Boję się żyć chwilą. Nie potrafię po prostu. Wszystko rozpatruję w kwestiach, czy na pewno się uda, czy może jest inna, lepsza opcja? A co jeśli taką opcją jest odcięcie się od tego wszystkiego…?
- Nie jesteś paranoikiem. Nie myśl tak o sobie. Cierpiałeś już jako dziecko, wiem, że to rzutuje na teraźniejszość. Ale nie umiem, cię zapewnić, że wszystko będzie dobrze. Jedyne, co mogę ci powiedzieć, to żebyś kierował się sercem, a nie rozumem… A co ci podpowiada serce?
- Niekochane od dawna i odtrącone, pragnie miłości, przyjaźni…
- Właśnie, Chester. I możesz to mieć… My możemy to mieć. Proszę, daj mi odpowiedź. Przecież nikt się nie żeni, ani nie mówi o wielce poważnym związku. Tylko dwoje ludzi, którzy wiele dla siebie znaczą i którzy wiedzą o sobie wszystko.
- Spróbuję… Tak, kurwa, tak. Potrzebuję tego.  Nie poważnego związku ze zobowiązaniami. Chcę po prostu dobrej zabawy i przede wszystkim osoby,  do której mógłbym zadzwonić o trzeciej w nocy, kiedy będę czuł się źle .
   Uśmiecham się sam do siebie, przypominając sobie, że tak niedawno mówiłem, że właśnie tego mi brak. A teraz mogę to mieć. Otworzę się na nowe możliwości i na miłość, szczególnie na nią. Będę szczęśliwy. Nie wiem, ile przetrwa nasz związek, ale pieprzyć to. W tym momencie mam szansę być z osobą, za którą szaleję od dłuższego czasu. Dobrze, że w końcu to sobie uświadomiłem. Koniec z nieszczęśliwym Chesterem rozmyślającym jedynie o sensie swojego życia. Definitywny koniec.
- Dziękuję i przepraszam jeszcze raz, zachowałem się jak chuj. Cieszę się, że przyjąłeś moje przeprosiny.
- Okej, Mike, koniec z sentymentami, umówmy się, że nie wracamy do tego. Co się stało, to się nie odstanie. Żyjmy tu i teraz. Razem. Szczęśliwi.
- To co, idziemy się pieprzyć?
   Nasze spojrzenia się spotykają i wybuchamy donośnym  śmiechem. To cały Mike. Tak dawno się nie śmiałem… Teraz wiem na pewno, że podjąłem dobrą decyzję.
- Co cię tak bawi, Chaz, zła propozycja?
- Kurwa mać, ile razy mam ci mówić, żebyś mnie tak nie nazywał?! – odpowiadam mu ze śmiechem, po czym namiętnie go całuje w usta.
________________________________________________________ 
Ta daaam. Ostatni rozdział "Love or hate?". Mam do Was prośbę. Odpowiedzcie mi na pytanie - które opowiadanie było wg. Was lepsze? To czy poprzednie? Zależy mi na opinii. I na koniec oczywiście dziękuję za wszystkie komentarze, jesteście świetni. :3