Witajcie. :3
Chciałam zakończyć na 15. Taka okrągła liczba, ale się rozmyśliłam... Nie wiem, ile jeszcze dodam, ale spodziewajcie się, że to jeszcze nie koniec! :)
I standardowo dziękuję za tak miłe komentarze... nawet nie wiecie, ile to dla mnie znaczy.
_______________________________________________________
Nie wyjdę tam. Nie dam rady… Stwierdzam to, siedząc na
podłodze w toalecie, gdzie przed chwilą wymiotowałem. Trzeci raz. Więc owszem,
okoliczności te tłumaczą, dlaczego sądzę, że nie uporam się z tym. Nie rozumiem
tylko, co jest ze mną nie tak. Nigdy nie byłem typem artysty, który tak bardzo
denerwuje się przed występami, publicznością… Oczywiście, trema i stres są
zawsze, ale to jednak coś innego. To taki rodzaj odczuć, które dają ci kopa, że
musisz wyjść na scenę i pokazać, kto tu rządzi.
Nerwowo bawię się zamkiem od kurtki. W górę – w dół – w górę
– w dół. Przy tym mozolnym zajęciu próbuję się odstresować. Wmawiać sobie, że
wszystko będzie w porządku.
Ale… nie jest. Pojawiłem się tutaj – w Los Angeles na
koncercie gwiazd muzyki rockowej i metalowej – tylko dla jednej osoby. Dla
Mike’a. Po tym jak mu obiecałem, że go nie zawiodę, nie śmiałbym tego zrobić.
Dlatego muszę skrywać te wszystkie obawy, negatywne emocje pod maską pozorów.
Czuję się jak w filmie, gdzie nic nie jest prawdziwe. Jakby zaraz reżyser miał
wejść i powiedzieć, że czas na uśmiechniętego i radosnego Chestera, a ten
załamany psychicznie i wymiotujący przed występem, idzie w odstawkę. Pozory,
pozory i jeszcze raz pozory. To one mną rządzą.
Nagle słyszę ciche pukanie do mojej kabiny. Przestraszony, w
pośpiechu podnoszę się z podłogi, uderzając się przy tym o wystającą rurę.
Kurwa. Fala bólu przepływa przez mój łokieć. Nie zwracając na to uwagi,
ostrożnie uchylam drzwi.
- Tak? O co chodzi? – pytam, rozglądając się po
pomieszczeniu, chcąc sprawdzić, kto mi przeszkodził w rozmyślaniach.
- Hmm, hej, Chaz. To ja – widzę wyłaniającą się głowę Rob’a
zza ściany. – Chciałem sprawdzić, jak się masz…
Zapada krępująca cisza. Jak się mam? Jak nic niewarta kupa
złomu. Właśnie tak się mam. Ale tę kwestię przemilczę.
Nie wiem, jak mam odpowiedzieć Rob’owi. Nie wiem też, jak się
zachować. To nasza pierwsza rozmowa odkąd… wyszła na jaw sprawa mojej zdrady.
Od pamiętnego artykułu. Wiem, że mój przyjaciel nie będzie mnie posądzał.
Zawsze był dobrym człowiekiem, który potrafi wysłuchać i pomóc. I dlatego mimo
wszystko podejmuję z nim tę rozmowę.
- Powiedzmy, że nie najlepiej – uśmiecham się smutno. – Rob, przepraszam. Jestem debilem. Jesteś –
wy wszyscy, cały zespół – jesteście moimi przyjaciółmi, a ja zachowuję się jak
głupi dzieciak. Przykro mi z powodu tego, co zrobiłem. Bardzo tego żałuję,
próbuję się pozbierać, naprawdę. Ale… - w tym momencie głos mi się załamuje. –
Nie potrafiłem. Przepraszam, że tkwicie w tym ze mną. Za to, że moje pieprzone
humory wpłynęły tak niekorzystnie na zespół i nasze relacje.
Mimo smutku, czuję ulgę. Cieszę się, że w końcu to z siebie
wydusiłem. Teraz tylko czekać, jak zareaguje Rob…
- Chester – przeciąga moje imię, jakby chciał zyskać czas na
dalszą odpowiedź. – Ja… ja nie jestem tu, żeby cię krytykować. I przyjmuję
przeprosiny. Lepiej późno niż wcale, jak to mówią – uśmiecha się wspierająco.
Teraz tym bardziej nie wiem, jak mogłem być takim egoistą i zapomnieć o
przyjaciołach, którzy zawsze są przy mnie. – Mnie też jest głupio… Nawet nie
zadzwoniłem i nie zapytałem się, jak ty się po tym wszystkim czujesz… Cholera,
przykro mi. Ale odłóżmy tę sprawę na później. Musimy się skupić, za 10 minut
wchodzimy, dlatego cię szukałem. Mam nadzieję, że dobrze się czujesz i dasz
radę wystąpić. Wiesz, w ostateczności, gdyby było naprawdę źle, możemy odwołać
koncert.
- Nie ma mowy, Rob! Za dużo już przeze mnie straciliście.
Tego na pewno nie zepsuję, obiecuję, postaram się. Wyjdę na tę pieprzoną scenę
i zagramy fantastyczny koncert. Jak za dawnych czasó1)w – krzyczę entuzjastycznie nieco
wbrew sobie. Ale jak mówiłem – pozory…
- Jak za dawnych czasó2)w! – powtarza energicznie mój
przyjaciel i razem – ramię w ramię – wychodzimy.
Kurwa…
wcale nie zagramy „fantastycznego koncertu”. Już czuję, że coś będzie nie tak…
* * *
Oddycham coraz głębiej i szybciej. Czuję jak krew
pulsuje mi w żyłach. Chodzę w kółko, jakby to miało mnie uspokoić. Na co ja
liczę?! Przecież po tym wszystkim… tej aferze,
nie ma szans, żeby ludzie mnie zaakceptowali. Nigdy.
- Chester, rusz się. Wchodzimy – czuję
na swoim ramieniu rękę Mike’a, która popycha mnie na scenę. – Jeżeli ci zależy
na mnie i na zespole, nie spieprz tego. Pokaż, że można ci ufać – szepcze mi na
ucho.
Przeszywa mnie dreszcz.
„A teraz przed wami wystąpi Linkin
Park! Powitajmy ich gorąco!” – słyszę głos prowadzącego imprezę. No cóż, to mój
czas.
Światło reflektorów oślepia mnie. Ci
wszyscy ludzie krzyczący nazwę zespołu, skaczący w rytm muzyki i śpiewający
wszystkie słowa twoich piosenek… Głośna muzyka wypełniająca całą przestrzeń…
Ludzie, z którymi dzielisz swoją pasję… zapomniałem, jak piękne jest to
przeżycie. Jedno z najcudowniejszych, jakich człowiek może doświadczyć. Biorę
głęboki oddech i zaczynam śpiewać. Ile sił w płucach.
I wanna be in
another place
I hate when
you say you don’t understand
(You’ll see
it's not meant to be)
I want to be
in the energy, not with the enemy
A place for my
head
Energia rozpiera mnie!
Chyba tego właśnie potrzebowałem! W
tym momencie czuję, że żyję. Mogę oderwać się od problemów choćby na moment.
Przez
całą godzinę koncertu nie zdarzyło się nic złego, nieprzewidzianego. Nawet Brad
w przerwie szepnął mi, że jest dobrze! Wszystko idzie po mojej myśli. Póki co.
* * *
I
wtedy spoglądam na setlistę – kolejna piosenka przyprawia mnie o lekkie zdziwienie.
„The Little
Things Give You Away”. Nie graliśmy tego od wieków…
Słyszę
początek melodii, pierwsze partie piosenki. Biorę głęboki wdech i lekko
zaczynam śpiewać.
Water gray
Through the
windows
Up the stairs
Chilling rain
Like an ocean
Everywhere
Don't want to
reach for me do you?
I mean nothing to you
W
tym momencie coś we mnie się kruszy. Jakbym był bańką mydlaną, która pęka przez
podmuch wiatru. Jakby z każdą sekundą malała moja, i tak minimalna, wiara w
siebie i w ludzi. Teraz nie słyszę już muzyki. Wyłączyłem się zupełnie. Tylko ja i moje myśli.
Dziewczyna w drugim rzędzie. Właśnie szepnęła
coś na ucho swojemu chłopakowi. On spogląda centralnie na mnie i wybucha
śmiechem.
Kobieta
koło trzydziestki nieco w głębi publiczności. Jej wzrok przeszywa mnie. Prycha
z pogardą i zwraca spojrzenie w inną stronę.
Grupka
nastolatków. Rozmawiają. Nie zwracają uwagi, że są na koncercie, za który
rodzice pewnie zapłacili. I to sporo. Lekceważą mnie. Muzykę. Zespół.
Te wszystkie osoby, ich zachowania, to wszystko... kumuluje się w jedną całość i powoduje, że znowu czuję się okropnie. A miało być tak pięknie... Ale co do jednego się nie myliłem. Spieprzyłem. Po całości.
Gniew - to słowo w pełni określa, co czuję.
Po
cholerę! tu jestem, walcząc z samym sobą, gdy oni
wszyscy mają mnie gdzieś?! Nie wiem, dlaczego teraz. Ale… nie zniosę tego. Jak
mam śpiewać tak piękną piosenkę w takim otoczeniu! Nie rozumiem… Przez pierwszą
część koncertu wszystko było pod kontrolą, miałem wrażenie, że jest wręcz
idealnie… A teraz? To jest żenujące. Ci ludzie są żenujący. I ja. Ja też jestem
żenujący… ja i te moje wahania nastrojów.
Wściekłość.
Właśnie to uczucie przepełnia mnie, kiedy rzucam mikrofon, który z hukiem
uderza o posadzkę. Z wielkim impetem wybiegam ze sceny. Nie dbam, że ludzie zaczynają wyć. Że ktoś chwyta mnie za ramię i zmusza mnie do zostania na scenie. Uwalniam się z uścisku i uciekam. Tak po prostu.
Mam
gdzieś, że właśnie zrujnowałem karierę. I moją – i zespołu. Moje życie i tak już
nie ma sensu, więc po co się starać? Mam wyjebane na to wszystko. Na tę całą
pieprzoną rzeczywistość.
* * *
Biegnę.
Ile sił. Muszę się stąd wyrwać. To miejsce nie jest dla mnie. Nie należę tu…
_______________________________________________________________
Miało być tak pięknie, a jednak...