wtorek, 31 lipca 2012

In The End: Rozdział I


Jest 23:30. Stoję na scenie. Przede mną rozpościera się widok na publiczność, gdzieniegdzie rzucają mi się w oczy banery z nazwą naszego zespołu.  Czuję energię tych wszystkich ludzi, którzy z całych sił wykrzykują: „Linkin Park”.  Oślepia mnie blask reflektorów.  Koło mnie Mike. Jak zawsze uśmiechnięty śpiewa swoje partie piosenki. Uwielbiam na niego patrzeć, gdy ze skupieniem, które można wyczytać z jego  twarzy, biega po scenie, energicznie wymachując dłońmi. Potrafi stworzyć tak cudowną atmosferę na scenie, jak nikt inny. Naprawę cieszę się, że trafiliśmy na siebie wiele lat temu i że razem jesteśmy w zespole. To niesamowite. Nie wiem, czym sobie zasłużyłem na tak wspaniałe życie… Choć czasem sądzę, że to, co dzieje się teraz jest odkupieniem wszystkich krzywd, które wyrządzono mi w przeszłości. Czasami te mroczne wspomnienia nawiedzają mnie, niezależnie gdzie jestem i co robię. Boję się, że to będzie problem na tle psychicznym. Jest ze mną coraz gorzej.  Nie potrafię nad tym zapanować, mimo że naprawdę próbuję. Lecz co, do cholery, mam zrobić?! Stoję na scenie, czekając na swoje wejście w „Bleed It Out”, a nagle przed oczyma pojawiają mi się migawki,  gdzie bezbronny siedmiolatek zostaje wykorzystany seksualnie.  To mnie naprawdę przeraża.  Choć jest jedna rzecz, która zawsze poprawia mi humor i oddala całe zło świata. Właśnie jego uśmiech. Mike patrzy na mnie tak, jakby wiedział o czym znowu myślę i co nie daje mi spokoju. Dzięki niemu to wszystko znika, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki.  To najlepszy przyjaciel, jakiego kiedykolwiek miałem. Wiem, że nikogo tak dobrze sprawdzającego się w tej roli nie znajdę.  Wymiana spojrzeń i już odstresowany zaczynam  śpiewać.  Co ja bym bez ciebie zrobił, Mike..?


* * *


- To było świetne! Ta energia, sposób w jaki przyjęli kawałki z nowej płyty. Bałem się tego, ale daliśmy radę!  Zdecydowanie jeden z najlepszych koncertów  na trasie! Idziemy się zabawić?  - zapytał się mnie przyjaciel.
- Jasne! Ale co z chłopakami? – odpowiedziałem.
- Nie martw się, to już duzi chłopcy. A tak serio to oni wracają już… Nie wiem, jak ty, ale ja nie mam nastroju na stanie w korkach, żeby w środku nocy dojechać do pustego domu. Choć, Chaz, urządzimy sobie męski wieczór. Trzeba oblać sukces trasy! – namawiał mnie przyjaciel.
- A co mi tam, masz rację! Trzeba się odprężyć, a trochę alkoholu i zabawy nikomu nie zaszkodzi!
Ale potem zacząłem się zastanawiać. Człowieku, miałeś problemy z piciem… Obiecałeś sobie, że nadal będziesz z tym walczył. Ale z drugiej strony, co może się stać? Nie jestem już gówniarzem, który myśli tylko o tym, żeby się najebać. Zresztą to pomoże zapomnieć. Dlatego też ruszyłem z wysoko uniesioną głową za Shinodą. Wędrując przez spowite aurą tajemniczości uliczki LA, popijaliśmy sobie wódkę i rozmawialiśmy. O wszystkim i o niczym za razem.  Po jakimś czasie zwątpiłem, gdzie jesteśmy.
- Chłopcze, gdzie ty nas prowadzisz? – zapytałem go.
- Chaz, spokojnie, nie ufasz mi? – zadziornie odpowiedział.
Po jakiejś godzinie marszu doszliśmy. Przede mną rozciągała się piękna kalifornijska plaża z zapierającymi dech w piersiach widokami, które na pewno rewanżują długą drogę.
- Zamknij oczy i nie podglądaj – nakazał mi Mike.
Myślałem, że już jesteśmy i to wszystko. A mój pół-Japończyk jak zawsze potrafi zaskoczyć. Ciekawe co za niespodziankę szykuje.
- Już się boję. Skąd mam wiedzieć, czy mogę ci ufać…  że jak zamknę oczy, to ty nie zepchniesz mnie z jakiejś skały. Może pobijesz, połamiesz kończyny i przebierzesz mnie za transwestytę, wbrew mojej woli…
-  Haha, ta jasne, kolego. Chyba alkohol nieźle ci namieszał w główce. Ale wiesz co! Najlepiej na sam koniec to ja cię zgwałcę. I jeszcze nagie foty porobię i będę bogaty, człowieku!
Obaj spojrzeliśmy na siebie i przestaliśmy się śmiać. Czuję wszechogarniającą falę wspomnień, która ciągnie mnie powrotnie na dno.
- Chester, przepraszam. Cholera jasna jestem totalnym kretynem. Jeny…  Proszę cię, spójrz na mnie. To miał być tylko kretyński żart, ja zapomniałem. Nie miałem NIC konkretnego na myśli. Przepraszam, naprawdę.
Ja wiem, że on nie chciał. Jest przecież jedną z najbliższych mi osób i nigdy nie skrzywdziłby mnie celowo. Ale ja nie wiem, co się ze mną zaczęło dziać. Czuję się, jakbym popadł w jakąś depresję. Jeny, oby nie to… Ledwo mogę oddychać, głowa mi pęka, myśli kołują , czuję w ustach smak alkoholu, który wcale nie pomaga, wręcz przeciwnie, przypomina błędy przeszłości. Zaczynam się trząść. Czuję się jak gówno, mimo wszystkich sukcesów, życia rodzinnego, przyjaciół, jestem jedną wielką pomyłką. Nigdy wcześniej się tak nie czułem. Cholera jasna, co się dzieje! I to wszystko przez durny żart?! Kilka pieprzonych słów!
I wtedy poczułem jego silne ramiona obejmujące. Czuję zapach jego perfumów oraz lekką woń wypalonych przed chwilą okazjonalnie papierosów unoszącą się w powietrzu. Słyszę jego ciche szepty, mówi mi, że wszystko będzie dobrze, jak bardzo mu przykro. A ja? Odwzajemniam uścisk i zaczynam płakać. Płakać tak, jak nigdy wcześniej. Pamiętam, że gdzieś wyczytałem, że płacz jest potrzebny, rozładowuje napięcie i potem będzie lepiej. Mam nadzieję, że to prawda.
Nie mam pojęcia, ile czasu spędziłem w objęciach Mike’a. Już nawet mnie nie obchodzi, co niecodziennego przygotował. Czuję się tak, jakby wszystko inne zanikło. Jestem tylko ja. Moje cierpienie. I przyjaciel, ten najbliższy sercu. Nie wiem, co bym bez niego zrobił.
Po bodajże paru godzinach czuję się lepiej.
- Przepraszam, Mike. Ja nie wiem, co się ze mną dzieje… Ja… Naprawdę nie chciałem zmarnować ci tak pięknego wieczoru – spoglądam na niego ze skruchą. - Powinieneś wracać do chłopaków. Oni na pewno zapewnią ci lepsze towarzystwo… Marnuję tylko twój czas, użalając się nad sobą. Najgorsze jest to, że inni cierpią bardziej ode mnie, żyją w nędzy, nie mają co jeść, pracują niewolniczo. A ja? Jestem nikim. Nie potrafię docenić tego, co mam i ciągle zagłębiam się w to, co było.  Nie zasługuję na twoje towarzystwo. Ani przyjaźń. Proszę, wybacz mi  – wyszlochałem do niego.
- Już dobrze, Chester. Nigdzie się nie wybieram. Jestem twoim przyjacielem. Zostanę z tobą zawsze i wszędzie. I to ja powinienem przeprosić. Zachowałem się jak kretyn – patrzy  na mnie tymi pięknymi oczyma i bierze za rękę. - I nie jesteś nikim! Jesteś człowiekiem z ogromnym sercem, artystą, który nigdy nie zapomina o innych, mimo swoich sukcesów. Ja wiem, że inni cierpią. Każdy z nas niesie swój krzyż. Każdy ma problemy, zmaga się ze swoimi demonami. Tylko w innym stopniu. Pamiętaj o tym – odpowiedział Mike i pogłaskał mnie po policzku.
I wtedy, patrząc w jego oczy, pełne zrozumienia i bólu, poczułem coś. Poczułem więź, która nas łączy.
I pocałowałem go.
______________________________________________
To na tyle. Teraz jak to widzę, to tylko myślę, jakie to do dupy. Ale obiecałam sobie, że spróbuję, więc proszę bardzo. :)
Nie wiem, kiedy kolejna. Ale pewnie niedługo, gdyż mam jeszcze kilka stron w zapasie.
Uprzedzam, że to mój 1 raz, więc jest jak jest...

Słowem wstępu

No to zaczynamy. Nie bójcie się, nie mam aż tak wiele do powiedzenia, więc nie padniecie z nudów przy samym wstępie. O ile ktoś go przeczyta... Nieważne. Tak błyskotliwie wpadłam na to, żeby przedstawić Wam kilka głównych zasad w punktach. :)

1. Jesteś homofobem - WYNOCHA.
2. Nie jesteś homofobem. Lubisz LP, czytasz Bennodę - ZAPRASZAM.
3. To w zasadzie wszystko. Jedynie chciałabym prosić o kulturę w komentarzach. I o same komentarze. Negatywne również. Krytykę przyjmuję na klatę!

PS. TO MOJE PIERWSZE OPOWIADANIE YAOI. BĄDŹCIE ŁAGODNI.