niedziela, 28 lipca 2013

Weakness: Rozdział X

 
WRÓĆIŁAM. Po pierwsze przepraszam. Obiecywałam, że będę pisać częściej, a zostawiłam was na 3 miesiące bez niczego. Mam nadzieję, że ten rozdział wam to w pewnym sensie wynagrodzi. Zresztą pewnie po przeczytaniu domyślicie się, co miałam na myśli. W tym momencie chcę wam też wszystkim podziękować. Minął rok od mojego pierwszego posta tutaj. Ten blog to dla mnie świetna przygoda, odskocznia, możliwość przelania myśli. Dziękuję, że jesteście ze mną. Koniec sentymentalnej pogadanki - zapraszam do czytania. :)
 
 
______________________________________
 
Siedząc w autobusie, mam nieodparte wrażenie, że Mike jest, mimo mojej fatalnej wpadki, w świetnym nastroju. Nieustannie się śmieje, żartuje, opowiada najróżniejsze historie – usta się mu wręcz nie zamykają. Mam nadzieję, że tak samo będzie za kilka godzin, czyli wtedy kiedy zrealizujemy mój urodzinowy plan. W tym momencie do głowy przychodzi ponownie  mi myśl z pytaniem: „dlaczego do cholery zapomniałem o jego urodzinach?!”. Zwłaszcza, że wszystko było gotowe od jakiegoś tygodnia. Prezent, niespodzianka… Wszystko dopracowałem i dopiąłem na ostatni guzik. Jestem przekonany, że Mike’owi się spodoba. W zasadzie dam sobie z tym już spokój, nie ma co roztrząsać tego. Trudno, stało się. Najważniejsze, żeby teraz wszystko poszło zgodnie z wcześniejszymi ustaleniami.
- Co ty taki cichy, Chaz? Naprawdę mi nie powiesz, jakie są nasze plany? – pyta mnie, trącając dłonią w kolano.
Jak ja to w nim uwielbiam. Jest tak niecierpliwy jak małe dziecko, które, ze świadomością, że zaraz otrzyma prezent, nie może wyrobić z ciekawości.
- Nie, nie powiem. Mike, nie masz pięciu lat, więc myślę, że mógłbyś wytrzymać jeszcze chwilę…
- Spierdalaj – wypowiada te słowa oskarżycielskim tonem, udając, że jest obrażony, krzyżuje ręce i więcej nic już nie mówi.
- Lepiej nie przeginaj kolego, bo jeszcze jedno takie słowo i z urodzin nici! Przesiadam się i lecę do domu, więc lepiej kontroluj się co mówisz – tym razem to ja dźgam go w ramię, by się odwrócił do mnie.
Na jego twarzy momentalnie pojawia się ten tak dobrze mi znany uśmiech. Kąciki ust wyginają się lekko do góry, ukazując rząd białych prostych zębów. Zerka na mnie swoim najsłodszym spojrzeniem, jakby chciał odkupić wszystkie winy. W tym momencie wygląda  tak, że nie można się mu oprzeć. Zaczynam się cicho śmiać i odpowiadam mu.
- Mikey, znowu to robisz! To chore, że wystarczy, że na mnie spojrzysz i już wszystko okej. Kiedyś jeszcze to przezwyciężę!
- Nie ma szans, kotku – przybrał kokieteryjny ton.
Hm, dziwnie się czuję, gdy zwraca się do mnie w ten sposób, jednak nie powiem, żeby mi to przeszkadzało.  W odpowiedzi posyłam mu szczery uśmiech.
W końcu jesteśmy na miejscu. Wysiadamy z metra, kierując się w stronę ruchomych schodów. Każę Mike’owi zamknąć oczy, żeby nie domyślił się dokąd idziemy. On oczywiście mnie wyśmiewa, że nie będzie latał jak jakiś bachor z opaską na oczach, ale mówię mu, żeby się uciszył i nie pierdolił głupot. Ponownie robi swoją minę pod tytułem: „porzucony pies” i posłusznie sam sobie zawiązuje czarną chustę wokół oczu. W tym samym momencie, gdy poprzez czarny aksamitny materiał traci możliwość widzenia, odruchowo łapie mnie za rękę. Czuję jego ciepłą dłoń  na mojej. Przechodzi mnie lekki dreszcz. Powtarzam sobie w myślach nieustająco: „masz chłopaka, masz chłopaka, masz chłopaka i go kochasz”. Ale to tylko dotyk, prawda? Nic nie znaczy.
Na uspokojenie tłumaczę się tym, że to tylko dlatego, żeby mój przyjaciel utrzymał równowagę i bezpiecznie trafił ze mną do celu. Analizuję to, co przed chwilą pomyślałem i dochodzę do pewnego wniosku. Kurwa, to brzmi tak żałośnie. Delikatnie wyswobadzam się z jego uścisku i kładę jego dłoń na moje ramię. Już tak lepiej…
Po kilku minutach szybkiego marszu jesteśmy na miejscu. Zatrzymuję Mike’a przodem do obiektu, który ma zobaczyć tuż po otworzeniu oczu. Szybkim ruchem rozwiązuję opaskę, która momentalnie opada na ziemię. Pierwsze co ujrzał Mike to wielki szyld znajdujący się nad nazwą knajpy.
DEPECHE MODE – JEDEN KONCERT. JEDNA NOC. MNÓSTWO WRAŻEŃ.
Uliczny hałas, rozmowy ludzi, szum wiatru – to wszystko zostaje uciszone przez donośne „o kurwa” wykrzyczane przez Shinodę. Chłopak rzuca się mi na szyję w podzięce. Zgniata mnie kilka sekund tak, że ledwie mogę oddychać. Ale to tylko uścisk, prawda? Nic nie znaczy. Jednak zdecydowanie  jest potwierdzeniem, że trafiłem z częścią prezentu.
- Chaz. Dziękuję. Nawet nie wyobrażasz sobie, jak bardzo się cieszę – mówi, w końcu uwalniając mnie ze swoich ramion.
- To dopiero początek. Chodź, trzeba sobie zająć dobre miejsce przy scenie – uśmiecham się i tym razem to ja chwytam mojego przyjaciela za rękę i kierujemy się ku wejściu. Czuję, że napis na plakacie jest naprawdę trafiony. To będzie noc pełna wrażeń, której nigdy nie zapomnimy.
***
Dlaczego tak bardzo kocham koncerty? Mógłbym napisać kilkustronicową rozprawkę na ten temat. Możliwość zobaczenia i usłyszenia na żywo kawałków wcześniej słuchanych ze świadomością, że zespół wykonuje je miliony kilometrów dalej. Energia ludzi. Spojrzenia, uśmiechy, czasem wymiany zdań z przypadkowymi osobami, a jednak czuje się, jakby się je znało. Bo wszyscy przyszli w jednym celu. Łączą się, by dobrze się bawić i spędzić czas tak, żeby móc to wspominać przez kilkadziesiąt kolejnych lat. To pokazuje, że marzenia mogą się spełniać. Mimo że ja zdecydowanie nie jestem aż takim entuzjastą Depeche Mode jak Mike, to samo patrzenie, jak bardzo to wszystko go uszczęśliwia, sprawiało, że i ja przeżyłem niezapomniany wieczór. Zagrali wszystkie największe hity takie jak: „Enjoy the silence”, „Just Can't Get Enough”, „Heaven”. Padło też wiele utworów z nowej płyty. Na tym kameralnym koncercie w niewielkim klubie naprawdę atmosfera była świetna.
Teraz, siedząc ponownie w metrze, wspominamy z Mike’m najelepsze momenty.
- Jeszcze raz dzięki, Chester. Po dzisiejszym wieczorze mogę skreślić jeden punkt z listy marzeń możliwych do spełnienia. I to dzięki tobie.
- Nie musisz mi tyle dziękować, Mikey. Dzisiaj twoje święto i zasługujesz na to, żeby się dobrze bawić.
- Okej, więcej już nie będę. Nadal nie wierzę, że usłyszałem moją ukochaną piosenkę, będąc tak blisko sceny, uczestnicząc emocjonalnie w tym wszystkim.
- Która jest twoją ulubioną? – pytam z nadzieją, że będę znał ten utwór.
- „Alone”. Nie wiem dlaczego, ale tak bardzo kojarzy mi się z mamą… „I couldn’t save your soul,  I couldn’t even take you home, I couldn’t fill that hole. Alone” Jej ból, sposób w jaki umarła… gdy tego słucham zawsze mam jej obraz przed oczyma – odpowiada mi łamiącym się głosem.
- Mike, przestań, proszę. Dzisiaj nie jest czas na myślenie o tym co sprawia nam przykrość. Ona nie chciałaby tego. Jestem pewien, że czuwa teraz nad tobą i marzy o tym, byś spędził kolejny niezapomniany dzień. Bądź silny. Dla niej – opuszkami palców przejeżdżam po jego kolanie, dodając mu otuchy.
Boję się. Boję się naszej bliskości. To nie pierwszy raz, gdy mamy dzisiaj cielesny kontakt, który przyprawia mnie o gęsią skórkę. Biorę głęboki oddech, widząc, że mojemu przyjacielowi jest już lepiej,  cofam rękę. Na wszelki wypadek. Przecież dotyk, uściski, wspólnie spędzone chwile… nie wiem, dokąd to prowadzi. Lecz w tym momencie pojawia się kolejna myśl – Mike jest heteroseksualny. Więc nie mam powodów do zmartwień. Jesteśmy przyjaciółmi. A ja – jako jego przyjaciel – muszę zapewnić mu niesamowite emocje i wrażenia na te pierwsze urodziny, które spędzamy razem.
- Co teraz, Chaz. Wracamy już? – pyta mnie, przerywając refleksje.
- Myślałeś, że to koniec? Teraz, kochanie, jedziemy do ciebie. Tam czeka kolejna niespodzianka.
Cholera… Karcę się w myślach za to „kochanie”. Ale to tylko słowo, prawda? Nic nie znaczy.
Zastanawiam się, czy dalej pójdzie wszystko zgodnie z planem. Ustaliłem z babcią Mike’a – Eleną, że pomoże mi w przygotowaniu niespodzianki. Poprosiłem ją, by upiekła tort, skromnie udekorowała jego pokój oraz żeby przechowała mój prezent dla niego. Zaraz się przekonam…
Mike kieruję się w stronę drzwi, chcąc otworzyć je. Szybkim ruchem zatrzymuję go, przegradzając mu ręką drogę.
- Stój, nigdzie nie idziesz – wydzieram mu klucze. – A więc tak. Zostajesz tutaj dopóki do ciebie nie zadzwonię. To mi zajmie jakieś pięć minut, na pewno  nie dłużej. Spróbuj wejść szybciej, a pożałujesz tego!
Zostawiam go, nie czekając na odpowiedź i wchodzę do mieszkania. O cholera… Elena przeszła samą siebie. Pierwszy raz odkąd tu jestem panuje porządek w pokoju Mike’a. Z głośników sączy się nastrojowa muzyka. Teraz bodajże wolniejszy kawałek zespołu Queen. W powietrzu unosi się woń czekoladowego ciasta – jego ulubionego. Wypiek stoi i na biurku tuż obok innych babeczek i słodkości. Leży tam też jeszcze butelka szampana i dwa kieliszki. Widzę, że to dobra marka. W tym momencie aż głupio mi, że poprosiłem jego babcię o pomoc. Wykosztowała się pewnie, szykując to wszystko. W samym środku pomieszczenia stoi mój prezent. Owinięty krwistoczerwoną kokardą naprawdę świetnie się prezentuje. Zdecydowanie wszystko jest gotowe. Schodzę na dół do kuchni, gdzie zastaję babcię.
- Dziękuję  za pomoc, naprawdę. Aż źle się z tym czuję, że spędziła pani tyle czasu i na pewno wydała trochę pieniędzy na to wszystko…
- Dziecko kochane, nie przejmuj się. Pomoc komuś takiemu jak ty to czysta przyjemność. Mikey jest szczęściarzem, że ma tak oddanego przyjaciela.
- Jest pani niesamowita. Jeszcze raz dziękuję.
- Już dobrze, dobrze. Lećcie teraz na górę. I nie bójcie się, nie będę wam przeszkadzać – spogląda na mnie znacząco.
Uśmiecham się i wyciągam telefon. Wybieram numer Mike’a.  Puszczam mu sygnał. Od razu słyszę dźwięk otwieranych drzwi. Dołączam do niego i razem idziemy do pokoju.
Ponownie zakrywam mu oczy – tym razem swoją dłonią. Opaska się gdzieś zawieruszyła. Gdy już jesteśmy na miejscu, odrywam rękę.
- O. Ja. Pierdolę.
Mike podbiega do owiniętej wstążką kruczoczarnej gitary akustycznej. Obok niej znajduje się futerał, zestaw kostek z nazwami jego ulubionych zespołów i obity skórzaną oprawą zeszyt do nut. Od razu odwiązuje kokardę. Czerwony materiał opada na ziemię, a on już trzyma gitarę w ręku.
- Jest świetna… Skąd wiedziałeś, że nie moja gitara się zniszczyła i potrzebuję nowej?
- Mike, czyżbyś zapomniał, że jesteśmy razem w zespole? Nie przeoczyłem faktu, że kilka razy „zapomniałeś” swojej gitary. A twoja babcia mnie utwierdziła w przekonaniu, że to będzie trafiony prezent.
- Dziękuję. W życiu bym się nie spodziewał, że posuniesz się aż tak daleko… To moje najlepsze urodziny.
Do głowy przychodzi mi pewien pomysł. Jakiś czas temu skomponowałem prosty utwór. Wydaje mi się, że mógłbym go zagrać Mike’owi.  Jest dość emocjonalny i bliski mi. Ale to tylko piosenka, prawda? Nic nie znaczy. A  w dodatku  czuję, że chce się nią z nim podzielić.
- Mike, pozwolisz? – wskazuję na gitarę. Kiwa głową potwierdzająco, ale każe mi zaczekać jeszcze chwilę.
Podchodzi do biurka, częstując się przy okazji kawałkiem ciasta i nalewa nam szampana. Podaje mi kieliszek.
- Za nas, Chester. Nie wiem, który to już raz, ale dziękuję… - po chwili słychać dźwięk obijającego się szkła.
Po toaście daje mi znak, żebym już wziął gitarę. Siadam wygodniej na łóżku i opieram ją sobie na kolanie. Układam palce i zaczynam grać prostą melodię. Cały czas patrząc w oczy Mike’a, zaczynam śpiewać.
Weep not for roads untraveled
Weep not for sights unseen
May your love never end
And if you need a friend
There's a seat here alongside me...
 
Przy ostatniej linijce lekko łamie mi się głos. Nie potrafię zrozumieć tego, co teraz przeżywam. Jakby wszystkie dzisiejsze emocje zlały się teraz w jedno, pozostawiając mentlik w mojej głowie.  Odkładam na bok instrument, czekając na jakiś komentarz ze strony mojego przyjaciela. 
On wstaje i podchodzi do mnie. Siada obok na łóżku. Nie potrafię kontrolować coraz szybciej bijącego serca. To kolejny przykład, gdzie nie potrzeba słów, by zrozumieć intencje drugiej osoby. Mike uśmiecha się do mnie w taki sposób, jakby chciał przelać wszystkie odczucia i jeszcze raz podziękować mi za cały spędzony czas, a przede wszystkim za dzisiejszy dzień. Przysuwa się do mnie. Nie wierzę w to, co się dzieje. Nie potrafię zdefiniować, co czuję… Chłopak delikatnie przejeżdża opuszkami palców po mojej twarzy. W tym momencie nie ma czasu na pytania: jak i dlaczego to robi, skoro to w pewnym sensie wbrew jego naturze? Nie ma też czasu na odpowiedzi. Jego twarz znajduję się coraz, coraz bliżej. Boję się tego, co ma nastąpić. Wiem, co to będzie oznaczać. Jednak jestem sparaliżowany w tym momencie i nie reaguję. Wydaje mi się, że nie chcę zareagować. Czuję, jakbym na to czekał od naszego pierwszego spotkania…W końcu to następuje. Jego wargi powoli dotykają moich. Krok po kroku napierają mocniej. Wplatam dłoń w jego ciemne włosy, przybliżając do siebie jeszcze bliżej. On błądzi rękoma po moim karku. Nasze języki ocierają się o siebie, tworząc jedność. Pasują tak, jakby były stworzone dla siebie. Jego usta są idealne w dotyku. Zapach jego perfum i wody po goleniu miesza się z moim, tworząc nową woń. Smak, dotyk, węch… wszystkie zmysły są pobudzone tak, jak nigdy. I wtedy gdzieś między odczuciem euforii a podnieceniem pojawia się zwątpienie. Koncentruję się i staram się zrozumieć to, co się tutaj dzieje. Momentalnie otwieram oczy i odsuwam Mike’a. Drżącymi rękoma łapię się za skronie…
To aż pocałunek, prawda?  Znaczy i zmienia wszystko.

______________________________________

Skoro minął rok, skoro to już dziesiąty rozdział to trzeba było w końcu zacząć bennodę! :D Od razu mówię, że nie wiem, kiedy pojawi się kolejny. Niedługo jadę na obóz do Hiszpanii, a potem też już mam jakieś plany, więc nie wiem, jak to wyjdzie. Ale postaram się dodać przed końcem wakacji. Pozdrawiam i życzę miłego wypoczynku xx