piątek, 28 września 2012

In The End: Rozdział XII

   Ta daaam. I co? Nie wiem, czy kogokolwiek to cieszy, ale udało mi się dodać szybciej. Siedzę sobie przed komputerem i myślę, że skoro jest piątkowy wieczór i mam czas, to zabieram się za pisanie. Tak w ogóle nie wierzę, że to już 12. część. A dopiero co dodawałam pierwszą, stresując się, jak zostanie przyjęty ten blog. Cholera, jak czas szybko leci... Ale dobra. Koniec rozważań. Zapraszam do czytania i komentowania. :)

_________________________________________________



   Nie, nie, nie! Nie wierzę, że to był sen… A było tak… realnie. Do kurwy nędzy! Jak to jest możliwe, że wyobraźnia płata mi takie figle. Teraz. Właśnie w tym stanie. Cholera! Nie potrafię się otrząsnąć po tym wszystkim, a teraz jeszcze będę żył durną nadzieją, że ten sen się ziści. Bo było tak prawdziwie. I pięknie.
   Mam w dupie to, jak źle się teraz czuję. Nie obchodzą mnie zawroty i ból głowy czy nudności. Nie zniosę tego dłużej…
   Idę do łazienki, by wziąć zimny prysznic i ożywić się odrobinę. Szybko myję zęby i ubieram się. Czarne znoszone  rurki oraz biały T-shirt z krwistoczerwonym nadrukiem i jestem gotowy do wyjścia. W pośpiechu narzucam czarną kurtkę i biegnę do sklepu.
- Poproszę litra wódki – mówię niekulturalnie, nawet nie witając się z kasjerką.
   Ona spogląda na mnie z pogardą. Najprawdopodobniej nie rozpoznała mnie. Jedyne co widzi zza swoich zielonych okularów w grubej oprawce to człowiek na kacu, który pragnie alkoholu i nie marzy o niczym innym, jak tylko się nawalić.
- 20 dolarów proszę – odpowiada gburowato.
   Tym razem nie jestem hojny. Kładę banknot na ladzie i wychodzę.
  W domu, nie ściągając butów, od razu kieruję się do sypialni, gdzie otwieram butelkę i wlewam w siebie kilka łyków trunku. Rozgrzewa on moje gardło, czuję  jakby zaraz miało spłonąć. Mała przerwa i następna kolejka.
   Powoli tracę świadomość… Nie wiem, co się dzieje. Wstaję z krzesła i ruszam na korytarz, chwiejąc się na wszystkie strony.  Opierając się o ścianę, przypadkowo zrzucam zdjęcie. Trzask. Szklana ramka rozbiła się na mnóstwo małych kawałeczków o grupą, marmurową posadzkę. Przecieram zaspane oczy i powoli nachylam się nad zdjęciem. Pragnę zobaczyć, co ono przedstawia.
   Delikatnie odgarniam szklane odłamki i drżącą ręką biorę fotografię. To co widzę, wywołuje u mnie wręcz  gorzką rozpacz. Idealnie trafiłem na zdjęcie. Dwoje roześmianych ludzi, trzymających się za rękę. Za nimi piękny pałacyk umiejscowiony w parku nad jeziorem. Tak, oczywiście. Jest to zdjęcie z naszego wesela. Mike ubrany jest w czarny garnitur, którego krój i kolor idealnie podkreślają urodę pół-Japończyka. Włosy ma jakby zmierzwione, lekko postawione na żel. Wygląda tak niesamowicie… Aż za dobrze. Czy on zawsze musi być tak cholernie perfekcyjny..? W każdym calu idealny? To zawsze JA go przepraszałem. JA popełniałem błędy. JA błagałem o wybaczenie. A on? Kurwa! Człowiek bez skazy…
   Czuję tym razem narastającą złość. Nie wiem, co ją spowodowało. Przechodzę coraz to większe wahania nastrojów. Przed chwilą użalałem się nad sobą, pragnąc jego powrotu, ale teraz… Złość. Złość. I jeszcze raz złość. Wypełnia mnie w całości. Nie kontroluję już siebie, za dużo wypiłem. W zasadzie nie wiedząc, co się dzieje, powoli wstaję, chwytając się ściany. Przemierzam korytarz chwiejnym krokiem. Rzygać mi się chce, jak na to patrzę!
   Pieprzona sielanka! Te wszystkie zdjęcia… one tylko pokazują to, co nigdy nie wróci. Coś co było, a nigdy tego nie odzyskam… Choćbym nie wiadomo jak bardzo się starał. Coraz większy gniew gotuje się we mnie. Spoglądam w lewo. Mike z gitarą na koncercie. W prawo – Mike i ja na jakiejś charytatywnej gali. Przed siebie – Mike i ja na plaży. Wszędzie tylko Mike, Mike i jeszcze raz Mike. Kurwa! Mam tego dość! Nie mogę patrzeć na ten korytarz. Nie mogę wytrzymać, widząc go – uśmiechniętego od ucha do ucha – na każdym zdjęciu! To tak cholernie boli. Ta wiedza, świadomość, że to już może nigdy nie powrócić. Ale jednocześnie frustracja, dlaczego on – pewny siebie i zarazem tak perfekcyjny, nigdy niczego nie zepsuje… Tacy ludzie nie istnieją! Przynajmniej zawsze w to wierzyłem.
   Nie wytrzymując tej całej presji, złości, smutku… tych wszystkich negatywnych emocji, które się we mnie zbierały od dłuższego czasu, zaczynam krzyczeć. Ile sił w gardle. Jakbym śpiewał dla tysięcznej publiczności bez nagłośnienia. W dupie mam co powiedzą sąsiedzi. Jedyne czego chcę, to odroczyć te uczucia. Miotając się między ścianami, krzycząc, zrzucam zdjęcia. Furia… dzika, gniewna furia zawładnęła mną.
   Ten widok… Gdy ON upada. Roztrzaskuje się na małe, nic niewarte kawałeczki. To mnie zadowala. Nie mogę dłużej znieść jego braku, więc pora się pożegnać należycie. Skoro on mnie ma gdzieś, ja go także! Kolejna fotografia ląduje na podłodze.
   W tym momencie czuję się jak szaleniec. Osoba, która dopiero co uciekła z psychiatryka. A może tym właśnie jestem? Jakimś pieprzonym popaprańcem, który ma nierówno w głowie… Miota mną wszechogarniająca złość. Krzyczę nadal, w dodatku coraz głośniej, demolując naszą ścianę ze zdjęciami. Huk. Trzask tłuczonego szkła. Mój głos. Te 3 elementy składają się na dźwięki wypełniające dom.  Idealna melodia.

* * *
   
   Po około dwudziestu minutach mam dość. Spoglądam dookoła siebie… co ja zrobiłem?! Nadal czuję smak alkoholu w ustach. Na rękach – krew. Zbijając ramki, musiałem się skaleczyć. Skapuje miarowo na posadzkę. Czuję się jak w horrorze. Gdzie główną rolę gram ja – jako psychiczny morderca. Morderca przeszłości. I tego, co dobre, co najlepsze. Zepsułem wszystko, co było do zepsucia.
    A przede wszystkim wygląd domu, tego korytarza… To, co się ze mną dzieje jest niepojęte… w jednej chwili tęsknię za nim, użalam się, a w drugiej demoluję większość naszych zdjęć, tych, które miały zostać pamiątkami na całe życie, ale też cały korytarz, raniąc się przy tym.
 To, co odczuwam… moje cierpienie ma wymiar psychiczny. Nawet nie czuję już bólu fizycznego. Jestem tylko pustą materią pozbawioną ludzkich odczuć. Jak żałosne to jest? Nie potrafię nawet zdecydować, jak się czuję. Zdefiniować swoich uczuć. Szalejących jak nawałnica w mojej głowie. Nie do rozpoznania. Nie do zidentyfikowania. Jestem zagubiony. Tak cholernie zagubiony i skonfundowany.
   To za dużo… W tej chwili łzy ciekną mi po policzkach.
   Powiem Wam, że lubię pisać rzeczy tego typu. Nie tyle skupić się na akcji, co na samym opisie i emocjach. Nie wiem, co o tym sądzicie...
Nie wiem, kiedy kolejny, bo powiedzmy, że ten to taka niespodzianka. Nawet dla mnie. Nie liczyłam, że tak szybko się wyrobię.




_________________________________________________

poniedziałek, 24 września 2012

In The End: Rozdział XI

    I powoli zbliżamy się do końca. Powiem Wam, że przykro mi z tego powodu. Jakoś przywiązałam się do tego bloga i opowiadania emocjonalnie. Kocham to uczucie kiedy, np. już zasypiam albo kąpię się i nagle: "wiem co może się nowego zdarzyć w bennodzie" i lecę po telefon, żeby zapisać w notatkach. :3 Ech.. Ale nieważne, póki co to nadal trwa, cieszmy się chwilą. Dziękuję za komentarze i miłe słowa i zachęcam do dalszego czytania. Od razu mówię, że rozdział jest jeszcze KRÓTSZY niż zwykle, ale to dlatego że... no sami zobaczycie. Nie dało się inaczej. :)

__________________________________________________________

   Na chwilę otrząsam się i powracam do rzeczywistości. Powoli czuję nudności i zawroty głowy. Mam, co chciałem. Zawsze mi się wydaję, że alkohol pomoże. Że jest naszym przyjacielem, dzięki któremu możemy przestać koncentrować się na otaczającym nas świecie i brutalnej rzeczywistości. Że  jest pewnego rodzaju ucieczką. Lecz w negatywnym tego słowa znaczeniu. Po części to prawda. Smutna prawda. Wiem, że to jest złe. Upicie się, zatopienie smutków w alkoholu nie cofnie błędów, które popełniłem. Nie przywróci mi Mike’a. Ale pozwoli chociaż na moment oddalić się od tego wszystkiego… A teraz tego właśnie potrzebuję.
   Z tą świadomością zasypiam.
                                                                          * * *
   Czuję jak ktoś lekko szarpie mnie w ramię. Kurde, dajcie mi święty spokój. Nawet się wyspać nie można. Zdenerwowany otwieram oczy, lecz po chwili nie żałuję tej decyzji…
- Mike! Jak się cieszę! Jesteś tu… - krzyczę i podrywam się z miejsca. Wczorajsze upicie daje się we znaki. Muszę chwilkę odczekać, gdyż zrobiło mi się niedobrze. – Nie wierzę. Nie wyobrażasz sobie jak bardzo cię kocham. Błagam cię, wysłuchaj mnie…
- Spokojnie, Chester. Jestem tu dla ciebie. Zasługujesz na to, by móc opowiedzieć swoją wersję – dyplomatycznie odpowiada.
   Mike siada koło mnie na łóżku i rzuca spojrzenie mówiące, że mam zaczynać.
- A więc na początku chcę spojrzeć w twoje niesamowite oczy i z całego serca przeprosić. Jesteś, byłeś i będziesz dla mnie całym światem. Dlatego po tym co zrobiłem, tak bardzo chciałem zachować to w tajemnicy… żebyś się nie dowiedział, żebyśmy mogli żyć dalej razem. Nie ma słów, które mogłyby mnie wytłumaczyć. Idąc do tamtego baru i uprawiając seks z tym nieznajomym chłopakiem, popełniłem największy błąd mojego życia. Jeżeli mógłbym  cokolwiek dodać na usprawiedliwienie… to muszę powiedzieć ci, że było to wtedy kiedy zniknąłeś. Byłem zdruzgotany, Mike. I nie wiedziałem także o problemach zdrowotnych tego chłopaka. Naprawdę, przysięgam. Zareagowałbym, gdybym się dowiedział o kile.
   Wiem, że to niczego nie tłumaczy, ani nie usprawiedliwia. Jednak zależało mi, abyś usłyszał to. Nie mam pojęcia, co będzie dalej… Nie mam pojęcia, jakich słów użyć, by przekazać ci cały mój żal, smutek i przede wszystkim by przeprosić. Zachowałem się jak skończony chuj… Ale bałem się prawdy. Bałem się, że mogę cię stracić. Ale niestety, kłamstwo ma krótkie nogi, czyż nie? I teraz, prawda wyszła na jaw. I czuję, że ciebie tracę, Mike. To mnie dobija… Nie wiem, czy wierzysz w to co mówię po tym wszystkim. Ale przysięgam ci na całe moje życie, że tym razem jestem szczery. Kocham cię i nie wyobrażam sobie życia bez ciebie. Jesteś dla mnie wszystkim. Proszę cię. Wybacz mi. Tak bardzo cię błagam… - w tej chwili nie wytrzymuję i zaczynam płakać. Łzy bezwiednie spływają po moich policzkach. – Tak bardzo cię kocham i pragnę. Nie wiem, co mam zrobić, byś mi wybaczył, uwierzył w me słowa… Ale zapewniam cię. Taka sytuacja NIGDY się już nie powtórzy. Za bardzo mi na tobie zależy. Jeszcze raz – kocham cię, błagam, przebacz mi.


***
   Cisza i oczekiwanie to w takich momentach najgorsze, co może być. Nie wiem, co mam ze sobą począć… Kątem oka spoglądam na Mike’a. Po jego minie wnioskuję, że jest mu naprawdę przykro i zastanawia się co zrobić. Jeny… ta niepewność jest okrutna.
   Nie wiem, ile czasu siedzieliśmy w ciszy. On – ze złożonymi rękoma, zamyślony i ze smutkiem w oczach. Ja – zdenerwowany, roztrzęsiony, załamany… I nagle, po tym całym oczekiwaniu, strachu bierze moją dłoń w swoją. Mój oddech przyspiesza. Na twarzy pojawia się lekki uśmiech. Mike spogląda mi w oczy i delikatnie drugą ręką ociera łzy z mojej twarzy.
- Zrobiłeś wiele złych rzeczy, Chester. I nie wiem, czy jestem w stanie ci zaufać ponownie… - mówi. – Ale wiem jedno. Bierze głęboki oddech. -  Chcę spróbować. Kocham cię. Za bardzo, by nasz związek miał się skończyć. Przejdziemy przez to – uśmiecha się i zbliża swoją twarz do mojej.
   Odgarnia włosy z twarzy i składa pocałunek na moich ustach. Czuję, że w nim chce mi przekazać, że wszystko się ułoży. I że mnie kocha. Odwzajemniam go i czule głaszczę Mike’a po plecach.
I wtedy słyszę dźwięk budzika.

__________________________________________________________

Ta dam... Nowego nie spodziewajcie się za szybko, ale postaram się zrobić, co tylko w mojej mocy.

sobota, 15 września 2012

In The End: Rozdział X

     No to mamy w końcu okrągłą 10. :3 Postanowiłam przełamać siebie i dodałam nieco dłuższy rozdział. Mam nadzieję, że się spodoba. I proszę o komentarze, jednocześnie dziękując za te poprzednie tutaj i na twitterze.
_____________________________________________________
   Nie wiem, ile czasu spędziłem stojąc przed wejściem. Godzinę, a może minutę. Miałem gdzieś, że jest mi zimno, że czuję się okropnie. Liczyła się tylko prawda. A ona często boli najbardziej. Szczególnie wtedy, gdy niespodziewanie wyjdzie na jaw.
  „CHESTER BENNINGTON. PERFEKCYJNY  MĄŻ, OJCIEC, ARTYSTA, CENIONY CZŁOWIEK. CZY W RZECZYWISTOŚCI TE SŁOWA GO KLASYFIKUJĄ? ODPOWIEDŹ NA TO PYTANIE ZNAJDZIECIE POD ARTYKUŁEM NA STRONIE 12. LEPIEJ USIĄDŹCIE, GDYŻ GWARANTUJEMY WAM, ŻE PRZEŻYJECIE SZOK.”
  Nagłówek gazety. Wielki, zajmujący praktycznie całą okładkę. Nie wierzę, że to się stało. Teraz, gdy wszystko wydawało się że jest na dobrej drodze. Gdy w końcu odnalazłem spokój, miłość i szczęście.
  Załamany, drżącymi dłońmi, otwieram gazetę na wspomnianej stronie 12. Boję się tego, co tam zobaczę.
„Kim jest Chester Bennington? Dla fanów zespołu Linkin Park – jest niczym ideał, wzór do naśladowania.  Dla kobiet – obiektem pożądania. Po ostatnim roku – dla wielu mężczyzn także. Dla krytyków muzycznych – artystą z niesamowitą barwą głosu, niezwykle uzdolnioną osobą. Ale czy to wszystko? Niestety nie. Specjalnie dla Was, drodzy Czytelnicy, postanowiliśmy odpowiedzieć na powyższe pytanie.


Wszystko zaczęło się od tego, że do naszej agencji zawitała   pewna kobieta, która zapewniał nas, że ma historię, która powinna nas zainteresować. Która wpłynęła na jej rodzinę i pragnie, by wszyscy usłyszeli prawdę.  My – jak za każdym razem, gdy dzieje się podobna sytuacja – odprawiliśmy ją, mówiąc, że nie chcemy plotek. Ale ona nie dała się. Powiedziała, że ma dowody. Po godzinach dyskusji zgodziliśmy się. Przedstawiła sprawę, udowodniła, że ma rację. Prawda jest lekko wstrząsająca, ale ludzie zasługują na to, by wiedzieć.
            Kwiecień, 2012 rok. Wieczór. Bar dla gejów w Los Angeles. Wtedy jeszcze zamężny z Talindą  – Chester Bennington – wchodzi do środka. Ewidentnie nie chce być rozpoznany. Skrywa się pod kapturem czarnej, obszernej bluzy. Podchodzi do młodego chłopaka, który przy barze popija drinka. W ordynarny sposób proponuje mu seks. Zdezorientowany młodzieniec pod wpływem emocji godzi się. Artysta osiągnął cel, zostaje nierozpoznany. Idą na górę. Chłopak nie wie, że osoba, z którą za chwilkę się prześpi, jest sławnym piosenkarzem współczesnej kapeli nu metalowej. Ich przygoda jest dość brutalna, trwa zaledwie pięć minut. Po zakończeniu tego  w niegodny sposób przez Benningtona, załamany mężczyzna oczekuje na wyjaśnienie. A jedyne co dostaje to złość, gniew i porzucenie.
            Wszystko byłoby  w porządku, sprawa by ucichła,  gdyby nie to, że był to pierwszy raz chłopaka. I że został on zarażony kiłą.* On sam – dwudziestodwulatek mieszkający w Los Angeles – nie chciał, by historia wyszła na jaw. Wiedział, że on też jest winny. Jeżeli by się nie zgodził, nie uprawiał seksu z nieznajomym, nic by się nie wydarzyło. Lecz jego matka – kobieta, która opowiedziała nam tę historię -  chciała sprawiedliwości. Prawdy. Dlatego na łamach gazety „Your Life” przedstawiamy Wam ją.
Naszym zadaniem jest jedynie zebranie potwierdzonych materiałów, publikacja. Nikogo nie osądzamy. Jedynie ukazujemy prawdę. A prawdą jest to, że Bennington zdradził żonę, uprawiał seks z obcą osobą, zarażając ją przy tym chorobą dróg płciowych i zatajając te wszystkie fakty przed swoim mężem, ale także rodziną. Co o tym pomyśli czytelnik, zależy tylko od niego.”
* Jak się później okazało, było to niegroźne zakażenie, sklasyfikowane na tyle szybko, by wyleczyć chłopaka- przyp. red.
  * * *


   W chwili gdy przeczytałem artykuł zdałem sobie sprawę, że moje życie straciło sens. Nie rozumiem, naprawdę, nie jestem w stanie pojąć, jak mogłem być tak okrutny i zachować się w ten sposób. Nie chodzi wcale o to, że prawda wyszła na jaw i nagle pojawiają się wyrzuty sumienia. Ja po prostu się siebie wstydzę. Upijam się, proponuję chłopakowi seks, po czym opuszczam go bez słowa wyjaśnienia, a w dodatku zaraziłem go kiłą… I to prawda… zdradziłem żonę! Cholera! Nawet o tym nie pomyślałem. Nie wierzę, po prostu nie wierzę. To już za dużo. A na domiar złego  nie mówię o tym mojemu chłopakowi, później mężowi…  Najgorsze jest to, że zapomniałem o tym. O całej sytuacji. Tak bardzo chciałem być szczęśliwy, że nie zauważyłem, ilu ludzi to mogło zranić. Po trupach do celu, jak to mówią…
  Tak bardzo boję się o Mike’a. Gdzie on teraz jest… Co sobie pomyśli? Czy kiedykolwiek mnie wysłucha? A co najważniejsze, czy dostanę szansę? Właśnie te pytania nurtują mnie. Przypomina mi się podobna sytuacja sprzed kilkunastu miesięcy. Wtedy myślałem, że jest źle. Gdybym wiedział, co będzie dalej nigdy nie rzucałbym tak słów na wiatr…
   Jestem okropną, niegodną osobą. Takich ludzi powinno się tępić. Ile razy słyszy się, że podstawą związku jest szczerość, zaufanie… A co robię ja? Okłamuję w oczy Mike’a. Pomijanie faktów w tym wypadku tak istotnym jest równe prawdziwemu kłamstwu. Nie mówię mu prawdy, podczas gdy on nigdy w życiu by mnie nie zranił. Zawsze był szczery, dobry, pełen zrozumienia… Tak bardzo bym chciał mieć szansę wyjaśnić mu to wszystko. Wiem, że na to nie zasługuję, ale wierzę w to, a raczej pragnę wierzyć, że dostanę choćby chwilkę jego czasu  na opowiedzenie tej historii. Chcę, aby usłyszał to z moich ust. Niezależnie od tego ile bólu i cierpienia to przyniesie, Mike zasługuje na to. Musi znać moją wersję. Dowiedzieć się, dlaczego nie powiedziałem mu prawdy.  Ja wiem, że słowa, dla niego pewnie pozbawione już sensu, nie zmienią naszej sytuacji, ale po tym wszystkim co przeszliśmy…
   Tak bardzo tego pragnę. Oddałbym wszystko! Majątek, karierę, sławę, dom… byleby tylko jeszcze raz go ujrzeć i wyjaśnić. I właśnie w tej chwili składam sobie obietnicę, że uczynię co tylko w mojej mocy, by przekonać go do wysłuchania mnie. Jest on tak wspaniałą i szlachetną osobą, że z całego serca wierzę w to, że pojawi się tutaj, gdy emocje opadną i udzieli mi głosu. Moje życie bez niego naprawdę nie ma najmniejszego sensu. On był dla mnie wszystkim… Budząc się każdego ranka, spoglądałem w jego oczy i wiedziałem, że jestem na właściwym miejscu. Wiedziałem, jak bardzo go kocham i że jego strata diametralnie odmieni moje życie. Na gorsze. Z drugiej strony, jeżeli on mi wybaczy… Domyślam się, że tak się nie stanie, a nawet gdyby miałby się wydarzyć cud, nigdy nie będzie jak dawniej. Bo ja nigdy sobie tego nie wybaczę… Jako dziecko byłem wykorzystywany seksualnie. Znęcano się nade mną. Po tym wszystkim, gdy dorosłem i zrozumiałem całe zło otaczające nas, przysięgłem sobie, że będę dobrym człowiekiem. Że będę nieść pomoc ludziom potrzebującym, że nigdy nie stanę się tyranem, ani kłamcą krzywdzącym ludzi… A kim jestem? Właśnie tamte słowa mnie określają. Kłamca. Zdrajca. Krzywdziciel. Jestem nikim. Nie zasługuję na to, by żyć.
* **
   Wiem, że postępuję źle. Niegodnie. Ale nie mogę tak dłużej… Nie ma go od 2 dni. Moja psychika nie potrafi temu sprostać. Budzę się każdego ranka, patrzę w lustro i czuję nienawiść. Nienawiść do samego siebie. Muszę oddalić się od tego, zapomnieć. Choć na jedną pieprzoną sekundę.
   Właśnie dlatego wkładam buty, narzucam kurtkę i biegnę do sklepu monopolowego.
   Nie zważam na wszystkie spojrzenia, którymi zarzucają mnie przechodni. Mam to gdzieś. Tak! Proszę bardzo! Idźcie do fotoreporterów, wrzućcie zdjęcia na serwisy plotkarskie. „Bennington  próbuje zatopić  smutki w alkoholu.” Proszę was bardzo, śmiało! Taka jest prawda. Nie potrafiąc sobie poradzić z otaczającą mnie rzeczywistością, sięgam po alkohol. On jest moją ucieczką. Wiem, że tak nie powinno być. Wiem, że miałem z tym problemy w przeszłości. Naprawdę, ja jestem tego wszystkiego świadom. Ale w tej chwili nie dbam o to zupełnie.
- Poproszę trzy litrowe butelki burbonu – rzucam szybko, wchodząc do sklepu.
- Oczywiście. Już, proszę. To będzie… - kobieta nie zdążyła dokończyć. Rzucam na ladę 300 dolarów i wychodzę, trzaskając drzwiami.
  Wystarczy jej na pewno. A w dodatku wyjdzie z tego duży napiwek. Ten gest i tak nic dla mnie nie znaczy… Co zmieni to, że pozwoliłem kobiecie zarobić parę groszy..? Nic. No właśnie. Nawet w najmniejszym stopniu nie odkupiło to moich win.
* * *
   Teraz, siedząc w pustym pokoju przy zasłoniętych roletach i wyłączonym świetle, sam na sam, jedynie z butelką burbonu w ręce, myślę, co dalej z moim życiem. Popijam kolejny łyk opróżnionej już do połowy butelki. Trunek rozgrzewa mnie od razu, czuję jak powoli przepływa przez przełyk. Zależy od niego każdy szczegół... Jeżeli Mike wróci, da mi szansę na wytłumaczenie… wszystko stanie się lepsze. Kolejny łyk – tym razem znacznie większy, a po nim kolejny. I jeszcze jeden. Przecieram oczy, chcąc pozbyć się mroczków. Odstawiam pustą butelkę w kąt. Jeżeli nie… Boję się nawet snuć przypuszczenia, co by było gdybym miał nigdy go już nie ujrzeć. Potrząsam głową tak, jakby w ten sposób miały się oddalić negatywne wspomnienia. O mało co nie przewracając się, wstaję powoli i idę do naszej sypialni. Podpieram się ścian, chcę zachować równowagę, choć wypity przed chwilą litr zdecydowanie nie pomaga…
   Przekraczam próg i od razu rzucam się na łóżko. Zamykam oczy, biorę głęboki oddech i zatracam się we wspomnieniach.
   Pierwszym, które pojawia mi się przed oczyma tuż po ich zamknięciu, jest nasz pierwszy raz. Wydaje się jakby to było dosłownie wczoraj. Nadal gdy się skupię i dobrze przypomnę, czuję jego pocałunki na ustach. Dotyk na skórze. Jego zapach. Nas – razem – połączonych w jedność… Przechodzi mnie lekki dreszcz.
   Teraz w marzeniach znajduję się w Polsce na festiwalu, na którym występowaliśmy w czerwcu 2 lata temu. Pamiętam, że tuż po udanym koncercie Mike rzucił mi się na szyję w niby-przyjacielskim uścisku z zadowolenia jak dobrze wyszło. Drobna rzecz, ale  znaczyło to dla mnie wiele. Wtedy mógł on być jedynie obiektem moich westchnień i fantazji.
   Kolejne wspomnienie – byliśmy gdzieś na trasie w Ameryce Południowej, nie pamiętam dokładnie gdzie to się zdarzyło. Po udzielonych wywiadach poszedłem z Shinodą nad jezioro. Gdzieś daleko, na zupełne odludzie. Tam, gdzie mogliśmy mieć spokój bez dziennikarzy, fanów… Nie wiem nawet jak to się stało, ale wyszło tak, że trafiliśmy tam sami. Sceneria była idealna. Piękne, dzikie krajobrazy. Zachód słońca. Szum wody i szelest liści. Mimo tego, że była to wczesna wiosna, poszliśmy się kąpać. Nie mieliśmy strojów, więc wskoczyliśmy w samej bieliźnie. Zachowywaliśmy się jak dzieci, topiąc się pod wodą, chlapiąc, goniąc… Wtedy było tak beztrosko. Żadnych problemów. Tylko ja i mój najlepszy przyjaciel.
   Rozmyślając tak, nasunęło mi się pewne pytanie. Tamtej pamiętnej nocy, gdy Mike pojawił się po swoim tygodniowym zniknięciu u mnie w domu, powiedział, że mnie kocha od zawsze. Odkąd się poznaliśmy. W tej kwestii myślałem tylko o sobie, nie zastanawiałem się, co on czuł. Bo na początku wcale mi się nie podobał. Znaczy uważałem go za bardzo przystojnego, ale nie patrzyłem na niego pod takim względem. To był mój po prostu najlepszy przyjaciel. A co on musiał czuć, gdy przez te wszystkie lata widział jak obściskuję się z Talindą? A, owszem. Widział to nie raz. Często razem gdzieś wychodziliśmy. On z Anną, ja z Tal. To sprowadza mnie do kolejnej refleksji – czy kiedykolwiek kochał swoją dziewczynę? Bo ja z ręką na sercu mogę odpowiedzieć, że kochałem moją byłą żonę. Szczerze i całym sercem. Choć teraz, z perspektywy czasu… wiem, że nie było to to samo uczucie, jakim darzę Mike’a. To dopiero jest prawdziwa miłość. Odkładam rozmyślania na ten temat na później, świadomość, że Mike już może mnie nie kochać, dobija. Zamiast tego zatracam się w kolejnych wspomnieniach.
   Sierpień ubiegłego roku. Scena wyjęta niczym z romansu. Mike wyjechał wtedy odwiedzić swoją dalszą rodzinę do Japonii, więc gdy miał wrócić, poszedłem go odebrać z lotniska i zrobić niespodziankę, gdyż nie tak się umawialiśmy. Miałem tylko czekać w domu. Gdy mnie zobaczył rzucił się na mnie i nie zważając na innych ludzi, zaczęliśmy się namiętnie całować. Potem wyszliśmy na zewnątrz – zaczęło lać, a okazało się, że nie ma paliwa w samochodzie, więc musieliśmy czekać dobre 15 minut na taksówkę. Pamiętam, że stojąc w deszczu, cali mokrzy, przemoczeni do suchej nitki, nie przejmując się otaczającą rzeczywistością po prostu się całowaliśmy. Jedynie co jakiś czas odrywając od siebie usta, by czule rzec: „kocham cię”. Brakuje mi tego…
  Ale nawet jeżeli to wszystko stracę, nikt nie odbierze mi jednego.  Wspomnień. One na zawsze będą tylko moje. Niezależnie, jak źle będzie, zawsze będę mógł przymknąć oczy i dzięki fantazji powrócić do przeszłości. Być w jego objęciach. Rozmawiać z nim. Przebywać w tym domu u jego boku. To na zawsze pozostanie ze mną.
 ___________________________________________________
   Przykro mi to mówić, ale muszę zawiesić bloga na jakiś czas. Nie na długo, obiecuję. Po prostu z gotowego materiału zostały mi tylko 2 strony, a mam bardzo mało czasu na pisanie, przepraszam, ale 3. klasa pochłania. :c
Aha, i czuję, że muszę coś wyjaśnić. Nie wiem, czy pamiętacie, ale mówiłam na samym początku, że Chaz ma problemy z psychiką, dlatego wszystko tak dogłębnie przeżywa. A zresztą czytajcie dalej to zobaczycie :).

niedziela, 9 września 2012

In The End: Rozdział IX

Witajcie. Jeny, już się zaczyna. Od razu przepraszam, ale rozdziały będą się pojawiały rzadziej. Po 1 - szkoła. Po 2 - powoli kończy mi się to, co napisałam, a brak czasu, by pisać więcej. Ale będę się starała nadgonić, obiecuję. :) Wiem, że dodaję za krótkie rozdziały... Wybaczcie.


_____________________________________________________________




To chyba najdłuższe pięć sekund w całym moim życiu. Obserwuję go. Wdech, wydech, odgarnia włosy, bierze moją dłoń, każe wstać. W tej chwili zachowuję się jak robot. Spoglądam na niego zestresowany, nie wiedząc co się dzieje. Wtedy on – uśmiechnięty od ucha do ucha – składa pocałunek na moich ustach.
- To najpiękniejszy prezent urodzinowy. Tak, tak, oczywiście, że tak! Kocham cię.
Zarzuca mi ręce na szyje i przygniata ciężarem swojego ciała. Lądujemy na podłodze, nie zważając na to, że leżymy na środku korytarza na marmurowej posadce. Pozbawiamy się ubrań szybko. Pocałunki są pełne pasji, coraz odważniejsze. Ruchy szybsze, wskazujące na wielkie pożądanie. Wszystkie pesymistyczne myśli, smutek, złość… to wszystko odchodzi. Nieważne, że to nie tak miał przebiec ten dzień. Że nie będzie ani kolacji urodzinowej, ani wręczenia prezentów. Liczy się tu i teraz. A właśnie w tej chwili oddaję się swojemu chłopakowi. Przepraszam, przyszłemu mężowi. I nigdy nie czułem się lepiej.


                        * * *
Wiele razy mówiłem, że jestem szczęśliwy. Często bez zastanowienia. Po prostu udało mi się coś, byłem zadowolony i myślałem, że to jest to. Ale po dzisiejszym dniu nigdy więcej nie będę rzucał już słów na wiatr. Szczęście… jest czymś niebywałym. Nie jest wcale łatwe do osiągnięcia. Każdy ma swoją miarę, według której szacuje, czy to już ten stan, czy pragnie się jeszcze więcej…
Ale od dzisiaj wiem, co to oznacza.. I z ręką na sercu mogę powiedzieć, że ostatni rok był najszczęśliwszym w całym moim życiu. Wczorajszy dzień tylko utwierdził mnie w tym przekonaniu. 09.06.2013 rok. Ta data na zawsze zostanie w moim sercu. To właśnie wtedy wziąłem ślub z najcudowniejszym mężczyzną na tej ziemi.
Teraz, leżąc w łóżku obok mojego męża tuż po  miesiącu miodowym spędzonym w Paryżu, wspominam nasze wesele. To było coś niesamowitego…
Ceremonia zaczęła się około godziny 16:00. Był to oczywiście ślub cywilny, niestety wiemy, co prawo mówi na temat ślubów homoseksualistów. Ale nieważne, liczy się to, że i tak udało nam się, że jesteśmy razem.
Gości nie było wielu. Postawiliśmy na kameralną uroczystość w gronie najbliższej rodziny i przyjaciół. Wynajęliśmy mały pałac pod Nowym Jorkiem, gdzie wcześniej odbyło się zawarcie związku. To miejsce wywierało na wszystkich bez wyjątku ogromne wrażenie… Piękny budynek utrzymany w renesansowym stylu z charakterystyczną zabudową znajdujący się w odosobnionym parku tuż nad stawem. Gdy wybieraliśmy to miejsce, kierowaliśmy się głównie tym, że tutaj na pewno nie znajdą nas fotoreporterzy. To była naprawdę trafna decyzja. Nie chodzi już o samą prasę, czy ludzi, ale o to, jak ten pałac był urzekający. Widząc miny gości, którzy tuż po wyjściu z samochodów z wielkim zadowoleniem i niedowierzaniem przypatrywali się budynkowi, tylko utwierdziłem się w tym przekonaniu. Szczególnie w taką pogodę. Która zdecydowanie nam dopisała. Czerwcowy wieczór, dość wysoka temperatura, około dwudziestu dwóch stopni, lecz nie za gorąco, lato się w końcu jeszcze na dobre  nie zaczęło. Szum wody, szelest liści, widok niesamowitych krajobrazów otaczających nas, atmosfera tworzona przez ludzi, których się kocha i chce się dzielić te piękne chwile swojego życia. A przede wszystkim osoba, która cię zawsze zrozumie. Pomoże. Wesprze. Pokocha. Właśnie on dopełnił to wszystko. I dzięki temu poczułem, że jestem szczęśliwy.
Zanim wszyscy dotarli na miejsce była już godzina 20:00. Czas na uroczystą kolację. Wszystkie potrawy były smaczne. Później – standardowo – tańce oraz  zabawa do rana.
Gdy o tym myślę, to wszystko wydaje się być bajką. Z tym że zamiast królewny pojawia się dwóch królewiczów… Ale mówiąc na poważnie, nigdy nie pomyślałbym, że to będzie tak cudowny, wręcz idealny dzień z mojego życia. A żeniłem się już dwa razy i mimo że kochałem moje poprzednie partnerki, nic nie jest w stanie dorównać mojej miłości do niego. Do Mike’a. Pamiętam jak jeszcze niedawno karciłem się za fantazje o nim, czy nawet wzmianki, gdy myśl w stylu: „Mike wygląda świetnie w tej fryzurze” była niczym zbrodnia… A teraz? Rozstałem się z żoną. Zamieszkałem z nim. Przespałem się z nim nie raz. W zasadzie wiele, wiele razy. A co najważniejsze zawarliśmy związek małżeński! Mimo że kocham go nad życie i nie wyobrażam sobie byśmy kiedykolwiek mieli się rozstać, to nadal czuję się dziwnie, mówiąc, że mam męża. Tak samo jak przez pierwsze tygodnie ciężko było mi się przestawić na tryb „mam chłopaka” tak teraz będzie jeszcze trudniej. Ale to tylko głupie gadanie. Nic ważnego.  Nie zmienia to faktu, że za nic nie zamieniłbym go na nawet najpiękniejszą i najbardziej inteligentną kobietę na ziemi. Nigdy!
Po skończonej zabawie około 5 nad ranem udaliśmy się do wynajętego apartamentu tuż nad salą weselną. Duży pokój z kominkiem, drewnianą podłogą, ogromnymi oknami z niesamowicie urzekającymi widokami na staw i pobliski las… To wszystko stwarzało jeszcze cieplejszą, domową atmosferę. Tuż po przekroczeniu progu, zanim zdążyliśmy nacieszyć się i poznać wnętrze, zaczęliśmy się całować. Każdy pocałunek jest inny. Mike jest człowiekiem bardzo uczuciowym, który nie kryje swoich emocji. Tym razem jasno wyczytałem z jego zachowania, że jest po prostu szczęśliwy, tak samo jak ja. Radość, euforia, zadowolenie… te odczucia dominowały. Już po chwili leżeliśmy nadzy w wielkim łożu z baldachimem, mówiąc sobie jak bardzo nam zależy i jak bardzo się kochamy. I tak zakończyliśmy ten wspaniały dzień, który na zawsze pozostanie w naszych sercach.

* * *
ROK PÓŹNIEJ
Jeny, jak jest zimno. Stoję pod drzwiami do własnego domu ponad pięć minut, pukając nerwowo w drzwi. Mimo że jest czerwiec, pogoda na to w ogóle nie wskazuje. Deszcz, wiatr, temperatura utrzymuje się na granicy dziesięciu stopni. A pomyśleć, jak pięknie było jeszcze rok temu…
- Mike! Otwórz te cholerne drzwi – krzyczę po raz kolejny. Wiem, że on tam jest, widzę zapalone światło i ciemną sylwetkę w kuchni. Nie wiem tylko z jakiego powodu nie otwiera mi ich. Powinienem mieć swój klucz, jasne, ale każdemu zdarza się zapomnieć. – Mike! To jakiś głupi żart?! Otwieraj! – jestem coraz bardziej podirytowany.
I wtedy w końcu otwierają się drzwi. Jeżeli wiedziałbym, co zastanę w środku, nigdy nie zdecydowałbym się na wejście tutaj.
Przede mną stoi Mike. Cały roztrzęsiony… znam go na tyle długo, że z samych oczu mógłbym wyczytać nawet najbardziej skryte emocje. A teraz… widzę ból, pustkę, przerażenie i smutek. Wszechogarniający, wielki smutek. Podkrążone oczy, niedbała fryzura, grymas na twarzy. I w ręku gazeta…nie. To nie może być to.
- M-Mike… co się stało? – pytam zdenerwowany.
On tylko rzuca we mnie gazetą i wybiega z mieszkania.
- Jeszcze masz czelność pytać? Ty chuju pieprzony! – rzuca w pośpiechu i po chwili znika w uliczce obok.


_________________________________________________________
No i się zaczęło. : ) Zapraszam do komentowania i czytania. Kolejna część za około tydzień.

środa, 5 września 2012

In The End: Rozdział VIII

   Zapowiadałam, że rozdziały nie będą tak często, ale w zasadzie teraz jeszcze na początku września nie dzieje się nic wielkiego, co spowodowałoby brak czasu, więc dodaję kolejny już dziś. :) Tylko nie zaśnijcie w tym momencie - ale muszę to powiedzieć - dziękuję. Wiem, że powtarzam to CIĄGLE, ale sprawia mi przyjemność to, że są osoby, które czytają bloga i im się to podoba. Nawet te, które nie komentują, a piszą na fb czy tt. Okej, teraz do rzeczy. A więc miłego czytania!


___________________________________



   Minęły już dwa tygodnie odkąd zamieszkaliśmy razem. Nigdy w życiu nie czułem się lepiej. Nigdy, przysięgam. Nawet podczas ślubu, miesiąca miodowego, wydania pierwszej płyty, otrzymania pierwszej ważnej nagrody w branży muzycznej… Mógłbym długo wymieniać. Dokładnie pół roku  temu byłem pogrążony w rozpaczy, nie potrafiłem sobie poradzić z błędami przeszłości. A przede wszystkim byłem nieszczęśliwy, bo nie miałem przy sobie osoby, którą kocham nad życie. Nie było Mike’a. A teraz… Mieszkam z moim chłopakiem w najpiękniejszym domu, jaki kiedykolwiek postawiono na tym świecie. Wydaliśmy z zespołem kolejną płytę, która zebrała same pozytywne opinie recenzentów i wyprzedała się w zadziwiającej ilości. Działalność Linkin Park rozwija się z dnia na dzień, w głowie mamy nowe pomysły już na kolejną płytę. Co prawda będzie trzeba je odłożyć na później, gdyż nawet nie ruszyliśmy w trasę koncertową, która ma porządnie wypromować „Living Things”. Ale nawet to wszystko traci znaczenie, kiedy on pojawia się obok. Jest wiele twierdzeń na temat pierwszej prawdziwej miłości. Kiedyś dla mnie to były tylko puste frazesy. Ale w tej chwili, kiedy doświadczam tego wszystkiego na własnej skórze rozumiem, czym jest i jak wielką ma  potęgę miłość. Kiedy odnajdziesz osobę, którą pokochasz, a i przy wielkim szczęściu, ona pokocha ciebie, wszystko inne przestaje istnieć. Pieniądze, dobra materialne, sława, kariera… Nic z tych rzeczy nie jest już potrzebne, by żyć i w zgodzie ze swoim sumieniem powiedzieć: „jestem szczęśliwy”. Ja mogę. Wiadomo, że nie wszystko jest idealnie… Skończyłem proces rozwodowy z teraz już byłą żoną, a przez to ucierpiały moje kontakty z dziećmi. Ale wiem, że gdy dojrzeją, zrozumieją, czym się kierowałem. Wierzę w to całym sercem.
   W zasadzie jest jeszcze jedna rzecz… Ilekroć o tym myślę, mam gęsią skórkę. Kartka, którą dostałem całkiem niedawno. Wydarzenia  sprzed sześciu miesięcy.  To nie daje mi spokoju. Choć za każdym razem powtarzam sobie, że skończyłem z przeszłością, nie cofnę błędów, które popełniłem, a mogę jedynie wyciągnąć z nich wnioski, nadal boję się. Ale wiem też, że nie może tak być. Dlatego teraz, jak i za każdym razem, kiedy nachodzą mnie wspomnienia, oddalam je i skupiam się na tym, co dzieje się teraz. Idzie mi z tym coraz lepiej. Wymieniam wtedy w pamięci pozytywne strony życia.  A owych u mnie nie brakuje. Choć do osiągnięcia pełni szczęścia i zadowolenia brakuje mi jeszcze  jednej rzeczy… Ślubu.
   Nawet teraz, kiedy spaceruję po pełnym uroku parku, trzymając Mike’a za rękę, myślę o tym, jak bardzo pragnę go poślubić. Chwytam jego dłoń i zatrzymuję, by złożyć pocałunek na jego ustach. Na tę chwilę odkładam rozważania na ten temat   i czulę całuję mojego chłopaka, który idzie tuż koło mnie. Nie obchodzi mnie, że jakaś starsza pani w moherowym berecie prycha na nas i nerwowo kręci głową. Ani że młoda blondynka nad stawem właśnie zrobiła nam zdjęcie, mimo że myśli, że tego nie dostrzegłem. Ci wszyscy ludzie w tej chwili nie istnieją. Jestem ja i mój chłopak. Uwielbiam to powtarzać, choć brzmi to niezbyt adekwatnie co do naszego wieku, ale nie dbam o to. Jestem z moim chłopakiem. Cholera, jak to cudownie brzmi.

* * *
   Chyba zwariowałem. Mam trzydzieści pięć lat, gromadę dzieci, dwie byłe żony, a zachowuję się jak osoba o jakieś piętnaście lat młodsza. Ale długo o tym rozmyślałem, właściwie przez cały czas… Chcę poślubić Mike’a. To nie tylko marzenie, to cel. Niczego bardziej nie pragnę, odkąd wiem już, że tamten chłopak od wiadomości dał mi spokój, gdyż nie odzywał się. Odkąd zakończyłem sprawę rozwodową. Odkąd mieszkam z nim. Po prostu pragnę zalegalizować  nasz związek. Niektórzy nie wierzą w małżeństwo, twierdzą, że to tylko zbędna dokumentacja. Ale nie dla mnie. Jestem może i trochę staroświecki, ale sądzę, że to zwieńczenie miłości. Dlatego też mam zamiar oświadczyć się Mike’owi. By przypieczętować nasze uczucie, pokazać całemu światu, jak bardzo go kocham. Wiem już nawet jak to rozegrać… Oświadczę mu się w jego urodziny. Czyli dokładnie za dwa tygodnie - 11 lutego.  Mam nadzieję, że kocha mnie tak samo lub chociaż w połowie tak bardzo jak ja jego i spodoba mu się mój niecodzienny „prezent”.

* * *
   „Kocham cię. Jesteś dla mnie całym życiem. To tobie chce się oddać na wieki. Wyjdź za mnie.” Nie, nie i jeszcze raz nie! To brzmi żałośnie. Jak wycięte z najsłabszej komedii romantycznej. Nigdy wcześniej się tak nie stresowałem. Ani przed ważnymi egzaminami, pierwszym publicznym wystąpieniem, przesłuchaniem… Jest dokładnie 17:43. Za kilka minut Mike będzie w domu, a ja zamierzam mu się oświadczyć.  Dzisiaj wypadają jego urodziny… Udawanie, że zapomniałem było cięższe niż się wydawało. Ten ledwo dostrzegalny smutek i zawód w jego oczach, kiedy przez cały dzień nie poruszyłem tego tematu… Coś potwornego. Ale mam nadzieję, że opłacało się. Że dzisiejszy wieczór mu wszystko wynagrodzi. Cholera. Znowu nachodzą mnie najczarniejsze myśli, że odmówi, wyśmieje mnie i zakończy nasz związek… To byłoby okropne. Dobra, Chester, uspokój się – upominam sam siebie. Wszystko będzie dobrze, musi być. Jesteśmy razem już bardzo długo, znamy się i przyjaźnimy jeszcze dłużej. Ale nie, o kurde! Przecież nie wiem, co powiedzieć! Ja… co jeśli stanę przed nim jak kretyn i ośmieszę się… Cały zestresowany przemierzam pokój w jedną i w drugą stronę. Na tę okoliczność ozdobiłem salon świecami, przygotowałem urodzinową kolację, zaaranżowałem niespodziankę dla Mike’a – prezent z okazji jego święta. I nagle słyszę ciche kroki dobiegające z korytarza. Jest tu. Cholera, nie może wejść do salonu, jeszcze nie teraz. Biegnę, żeby go złapać, zanim zdąży cokolwiek zauważyć.
- Mike! Jesteś! – krzyczę, wpadając jak szybko jak błyskawica na niego, by odwrócić uwagę.
- Jestem. Pozwól, że się przebiorę – odpowiada oschle  i wysuwa się z mojego uścisku.
Nie, nie mogę tak dalej. To już najwyższa pora.
-  Sto lat, sto lat, niech żyje, żyje nam… - zaczynam śpiewać.
   On obraca się i szeroko uśmiecha. Czeka aż skończę, a potem podchodzi do mnie.
- Nie zapomniałeś…
- Nie mógłbym zapomnieć. Mike, proszę cię. Za bardzo cię kocham, żeby zapomnieć.
- Dziękuję… Ja ciebie też – szepcze i całuje w policzek.
Zbieram całą swoją odwagę i lekko go odtrącam.
- Posłuchaj, Mike i proszę nie przerywaj – sam nie wiem, jak to się dzieje, ale słowa same napływają mi do ust. – Zanim przyszedłeś, odchodziłem od zmysłów, nie wiedząc jak się zachować, ani co powiedzieć… Próbowałem przygotować jakąś przemowę, ale nic nie wyszło… Nadal nie wiem, co zrobię, ale zdecydowałem, że postawię na szczerość.  Więc oto prawda. Odkąd tylko cię ujrzałem, wiedziałem, że jesteś niezwykłym człowiekiem. Każde kolejne spotkanie z tobą, rozmowa utwierdzały mnie w tym przekonaniu. A teraz? Jesteśmy tutaj… Razem. Mamy dom, w którym mieszkamy wspólnie od jakiegoś czasu. Nasz związek trwa jeszcze dłużej… Długo się zastanawiałem, dokąd nas to doprowadzi. I wiem, do czego chciałbym, aby doprowadziło… - biorę głęboki wdech, spoglądam w jego oczu i klękam na kolano. – Kocham cię. Tak szalenie cię kocham. Każda minuta, której nie spędzamy razem, jest poświęcona tylko tobie. Myślę o tobie nieustannie. Te słowa, tylko puste słowa, nie potrafią wyrazić mojego oddania i wielkiej miłości. Ale mam nadzieję, że zaufasz im i zgodzisz się. Mike, czy wyjdziesz za mnie? – pytam i wyciągam z kieszeni marynarki czerwone pudełeczko.
_______________________________________________________


How sweet. Haha, teraz tak myślę, że chyba nigdy się nie doczekacie tego zwrotu akcji, który ciągle zapowiadam. A może i wcale go nie będzie? Trzeba Was potrzymać w napięciu. :3 
I na sam koniec - polecam świetnego bloga ( tematyka jest inna, ale naprawdę warto zerknąć ) - <<klik>>

niedziela, 2 września 2012

In The End: Rozdział VII

Heloł. Stwierdziłam, że dodam dzisiaj, taki akcent na zakończenie wakacji. :< W ogóle powiem Wam, że to były najlepsze wakacje mojego życia... Ale dobra, nie o tym. Standardowo - dzięki za opinie na twitterze i tutaj. : ) A! I troszkę źle oszacowałam. Rozdziałów wyjdzie nieco więcej. Więc nie wiem, czy to dobrze, czy źle, ale będziecie się dłużej ze mną męczyć! :D


_________________________________________________________________________________



Uśmiecham się pod nosem i delikatnie obracam Mike’a. Zarzucam mu jedną rękę na szyję, gładząc klatkę piersiową opuszkami palców, a drugą podaję mu, by zawrzeć uścisk.  Bierze moją dłoń w swoją. Delikatnie naciskając palcami, daje znać, że jest już gotowy. Nie chce żadnych wstępów, nalega bym zrobił to od razu, bez przygotowania. Mówi, że właśnie tego pragnie, byśmy jak najszybciej połączyli się w jedność. Jednak  zanim zacznę delikatnie obcałowuję jego szyję, później plecy. Czuję, jak jego mięśnie rozluźniają się. Wydaje się być zrelaksowany. Uznając to za dobry moment powoli, chcąc sprawić jak najmniejszy ból wchodzę w niego. Tak bardzo pragnę, żeby nie czuł się źle, żeby sprawić mu też jak największą satysfakcję… Zaczynamy powoli, jednak pod wpływem emocji narzucamy coraz szybsze tempo. Po mimice  Mike’a mogę wywnioskować, domyślić się, że mimo moich starań, sprawiłem mu lekki ból. Ale nie daje tego po sobie poznać. Jednak po chwili czuję, że  jest już dobrze. Mike wydaje z siebie głośne jęki, które potwierdzają moją opinię.
- Chester, n-nie przestawaj… Jeny, jak mi dobrze. Szybciej, błagam, szybciej!
Z głośników sączy się głośna muzyka.


And the walls were shakin', the earth was quakin',
My mind was achin', and we were makin' it and you-
Shook me all night long!
Yeah, you-
Shook me all night long!
Knocked me out and then you-
Shook me all night long!
You had me shakin' and you-
Shook me all night long!
Yeah, you shook me...
Well you took me! 
O tak. Idealnie dobrana piosenka w czasie. Podejrzewam, że zrobił to celowo. Mike ma specyficzne poczucie humoru. Uśmiecham się pod nosem.
Ale faktycznie, zgodnie z jego sugestią nasze ruchy stały się więc  coraz szybsze, odważniejsze. Oboje krzyczymy z rozkoszy, której właśnie doznajemy. Wysokie łóżko trzeszczy pod naszym ciężarem.  Jego dłonie ściskają moją rękę tak mocno, że wyraźnie czuję pulsującą tam krew. Przestrzeń naszego wielkiego domu wypełniają charakterystyczne odgłosy, które wydobywają się z gardeł przez odczuwane zadowolenie, orgazm. Jak mi dobrze. Nigdy wcześniej nie czułem się tak zadowolony podczas seksu. Nawet z moją żoną, kiedy jeszcze nie wiedziałem, że stanę się gejem. Nikt nigdy w życiu nie zapewnił mi takich doznań jak Mike. Jest niesamowity w każdym calu. Wszystko, czego się podejmie jest wprost wspaniałe.
Po kilku cudownych   minutach  kończymy i oboje rzucamy się na łóżko, głęboko oddychając i dysząc.  Nie odzywamy się do siebie, nie potrzeba słów, by określić stan, w jakim teraz się znajdujemy. Po chwili spędzonej w ciszy i Mike podnosi się i spogląda na mnie. Nie musi nic mówić. Również wstaję i zaczynam ponownie  go całować. Tym razem zamienimy się rolami.
 Czuję, że to będzie niezapomniana noc. A najpiękniejsza w tym wszystkim jest perspektywa obudzenia się jutro koło jego boku.


                    * * *
Otwieram oczy. Powoli rozglądam się dookoła. Na podłodze leżą porozrzucane ubrania oraz  nieco stęchłe już płatki magnolii. Uśmiecham się do siebie na wspomnienie wczorajszej nocy. Coś niesamowitego. Mam pewne obawy, czy to czasem nie był sen. To wszystko jest tak nierealne… zbyt idealne, by mogło być prawdziwe. A jednak. Kochaliśmy się wczoraj, i to nie raz, lecz prawie przez całą noc.  Najtrafniejszym potwierdzeniem jest Mike leżący tuż obok mnie na naszym wielkim łóżku. Wtulony w pościel z jedynie wystającą głową wygląda po prostu cudownie. Jak dziecko, które od razu wzbudza zaufanie. Nie chcąc go budzić, powoli wysuwam się z posłania i kieruję ku kuchni. Zrobię mu śniadanie do łóżka. Może chociaż tak odwdzięczę się mu w małym stopniu.


              * * *


Pochylam się nad nim i delikatnie całuję w usta. On lekko unosi  powieki i  spogląda na mnie z niedowierzaniem.
- I kto tu jest śpiochem, śpiochu? – mówię z nutką sarkazmu w głosie.
- Chester? – nadal niedowierza w to, że jestem przy nim.
- Tak mam na imię. Brawo, Mike. Zaimponowałeś mi, że zapamiętałeś ten nieistotny szczegół...
- Widzę, że dobry humor cię nie opuszcza  - teraz wygląda już na przebudzonego i gotowego do podjęcia rozmowy. – Wczorajsza noc… Była idealna. Kocham cię. Mógłbym to powtarzać całymi dniami.
- Ja też, Mike. Ja też. Ale koniec rozczulania się. Zachowujemy się jak trzydziestoletnie małżeństwo! Lepiej usiądź, bo zrobiłem ci śniadanie.
Mike wykonuje moje polecenie i zabiera się za naleśniki z sosem malinowym. Nagle rozlega się dźwięk dzwonka do drzwi.
- Jedz, ja otworzę – rzucam  i  w pośpiechu nakładam wczorajszy T-shirt i czarne, podarte jeansy.
Szybko przebiegam dystans dzielący sypialnie i wejście. Otwieram drzwi, ale nie zastaję nikogo. Rozglądam się, ale na ulicy ani w pobliżu nie ma żadnego człowieka. Dziwne. Już chcę zamknąć dom i wrócić do Mike’a , ale coś mnie zatrzymuje. Zauważam postrzępioną, czarną kartkę niedbale przyklejoną do skrzynki pocztowej. Odrywam ją i wchodzę  do środka.
WIEM, ŻE TO BYŁEŚ TY.
Dostaję gęsiej skórki. To nie może być prawda…
- Chester, kto to? – dobiega mnie donośne wołanie Mike’a.
- Nic ważnego. Jakieś dzieciaki. Pomyłka i tyle – odpowiadam nerwowo, szybko zmyślając odpowiedź.
On się nie dowie. Drę kartkę na drobne części i wyrzucam do śmieci. Tamten rozdział w moim życiu już się skończył.
_________________________________________________________________________________
I know.. nie za długi rozdział, ale sami później zobaczycie, że ucięcie w tym miejscu było sensowne. :) Ciągle zapowiadam zwrot akcji, ale jeszcze nie teraz! Stwierdziłam, że skoro opowiadanie ma być dłuższe to trzeba wprowadzić jeszcze jeden wątek. Ale to w następnym rozdziale. Zapraszam do komentowania!
I teraz mała reklama - polecam Wam blog mojej koleżanki - <<klik>>