środa, 29 sierpnia 2012

In The End: Rozdział VI

Wróciłam! Było meeeeeega zajebiście. Tyle Wam powiem. Tymczasem kolejny rozdział i standardowo - dzięki za komentarze. Szkoda tylko że jest ich coraz mniej, ale nieważne. :)


_________________________________________________________


- Mike, proszę, pozwól mi zdjąć tę cholerną opaskę!
- Nie, Chester. Jesteś jak dziecko, naprawdę. Już ci chyba tłumaczyłem, na czym polega istota niespodzianek. Więc będziesz siedział tak długo  w tej „cholernej opasce” aż dojedziemy – odpowiada, chichocząc.
- Już dobrze, szefie! Ale… może chociaż powiesz mi, ile jeszcze? Bo mam wrażenie, że tkwimy w tym samochodzie już z godzinę…
- Irytujesz mnie powoli! Ale już dobrze, tylko obiecaj, że się zamkniesz – mówi Mike, udając oburzenie. Tak przynajmniej myślę, bo przez wyżej wspomnianą opaskę nie widzę NIC, więc mogę jedynie snuć przypuszczenia. – A więc jeszcze 20 minut i będziemy na miejscu.
Resztę drogi spędzamy w ciszy. Decydujemy się na włączenie radia. Mike skacze po kanałach, a gdy nagle wybiera jeden i słuchamy go przez chwilę,  wybuchamy  głośnym śmiechem.
„Tutaj Cassandra View. Krótki przegląd najnowszych informacji z życia sławnych ludzi tylko dla ciebie. Zdecydowanie aferą dnia jest ogłoszenie przez wokalistów z zespołu Linkin Park swojej homoseksualności i przyznanie się do związku w dość nietypowy sposób. Panowie zaczęli się całować przed kamerą internetową, następnie zamieszczając filmik na swojej stronie i youtubie. 4 miliony wejść. Jak widać, nie trzeba być Lady Gagą ubraną w mięso, ani Rihanną z najnowszym singlem, żeby uzyskać tyle wejść. Chłopakom gratulujemy odwagi. Zastanawiamy się jedynie co dalej. Jednorazowy numerek czy prawdziwa miłość? Przekonamy się wkrótce.”
- Kto by pomyślał, że wzbudzimy tyle emocji naszym zachowaniem – mówi Mike, nie kontrolując śmiechu.
- No cóż… Mike. Jesteśmy tacy seksowni, utalentowani, piękni,  w ogóle „och” i „ach”, że nie ma się co dziwić. Po co mówić o nowych płytach, wywiadach, puszczać nowe piosenki, kiedy my jesteśmy na celowniku! – Ironizujemy między sobą.
Tym samym 20 minut, które dłużyłoby mi się przez ciekawość i lekkie podniecenie, mija bardzo szybko. Jesteśmy na miejscu. Mike pomaga mi wysiąść, gdyż nadal nie pozwolił odsłonić mi oczu. Prowadzi mnie jakieś 10 metrów i zwinnym ruchem rozwiązuje opaskę. Żółta aksamitna  chusta opada na ziemię. Rozglądam się dookoła i nie wierzę w to, co widzę. Miejsce, który mam przed sobą, przekroczyło moje najśmielsze oczekiwania. Wiem, że tym razem ten dom, to nie tylko budynek. To miejsce, które będzie wypełnione miłością, ciepłą atmosferą, przyjaźnią. Nie mogę się doczekać, kiedy się wprowadzę i zamieszkam tutaj na stałe. U jego boku.
Jest  w kolorze czarnym z białymi okiennicami. Zachowany w nowoczesnym stylu. Wygląda jak wyjęty prosto z najnowszego katalogu. Musiał kosztować majątek… Potem porozmawiam o tym z nim. Ma idealne wymiary. Optymalne, nie jest ani za duży, ani za mały. Jednopiętrowy, lecz szeroki. Kształtem przypomina lekko zdeformowany czworokąt.  Przed nim znajduje się obszar wolnej ziemi dla naszego użytku. Za posiadłością mieści  niewielki basen. Już nie mogę się doczekać, kiedy go wykorzystamy. Niestety,  nie często mam okazję oglądać Shinodę w samych slipkach, więc cieszę się z tej okazji. Bo jest to zapierający dech w piersiach widok, trzeba przyznać. Pozwalam sobie na krótką fantazję o moim ukochanym.
 Widzę, że Mike posadził czerwone róże. Symbol miłości. Spoglądam na niego, szeroko uśmiechając się. Teraz zwróciłem uwagę na jeden ważny szczegół… Dach nie jest zamurowany. Podchodzę bliżej, by upewnić się, czy wzrok mnie nie myli. Tak, mam rację. Nie ma tam dachu. Zamiast niego budynek okrywa wielka, przejrzysta szyba.
- Mike… To cudowne, jak na to wpadłeś? – pytam z podziwem.
- Jeśli patrzy się razem w górę, niebo się przybliża*. Chcę się budzić przy twoim boku każdego i spoglądać z tobą w niebo. Dziękować za to, co mam.  Bo ty, Chester, jesteś moim niebem. Kocham cię.
- Ja ciebie też kocham – czule szepczę w odpowiedzi.
- A nocą będziemy  podziwiać gwiazdy i ich naturalne piękno.
- To jest niesamowite, masz wielką  wyobraźnię.
- To już dłuższa historia, nie ma co się roztkliwiać, chodź, musisz zobaczyć wnętrze – bierze mnie za rękę i kieruje w stronę wejścia.
Przekraczamy masywne drzwi z witrażem u góry.  Przede mną rozciąga się szeroki korytarz z pięcioma wnękami, w których przypuszczalnie znajdują się pokoje. Na jasnobeżowych ścianach powieszone są nasze zdjęcia. Jest ich około pięćdziesięciu. Chester i Mike w studio. Chester i Mike na plaży. Chester i Mike na imprezie. I tak dalej. Nawet nie pamiętam, kiedy były zrobione. Podziwiam go za trud, jaki włożył w urządzenie tego domu. Teraz już wiem, czemu tak rzadko się ze mną spotykał… Spoglądam na niego z uznaniem i ruszam dalej. Mike oprowadza mnie powoli po całym domu. Kuchnia, pokój gościnny, salon, łazienka, mała sala prób z instrumentami… te wszystkie pomieszczenia wywierają na mnie ogromne wrażenie. Jednak nie takie jak sypialnia.  Pokój ma kształt owalny. Ściany są w czerwonym kolorze. Moim ulubionym. Boczną ścianę prawie w całości zakrywają przytwierdzone do niej półki. Znajdują się na nich książki, czasopisma filmowe, a nawet pokaźna kolekcja płyt, która wywarłaby wrażenie nawet na największym muzycznym krytyku.  Oczywiście, dostrzegam tam także  kącik „Linkin Park”. Wszystkie płyty CD, DVD, pamiątki po większych festiwalach,  nagrody… Gdy na to wszystko spoglądam, nie mogę uwierzyć, że to nasza robota. Przy wielkim, wręcz olbrzymim łóżku z satynową pościelą w abstrakcyjne wzory, ustawione po bokach są granatowe szafki.  Nad łóżkiem wisi obraz, który kiedyś namalowałem i dałem Mike’owi na urodziny. Nie wierzę, że nadal go ma… Minęły jakieś 4 lata. Ale meble, ściany, wyposażenie… to wszystko jest nieważne. Liczy się coś innego. Drobny, ale sugestywny gest. Przy oknie rozstawione są świeczki, które rzucają na ścianę tańczące i migotliwe ślady. Na podłodze i łóżku rozrzucone są płatki magnolii. W powietrzu czuć subtelną woń kwiatów. Z głośników wydobywają się dźwięki najpopularniejszej miłosnej ballady – Nothing Else Matters w wykonaniu Metallicy. To jest tak piękne w swojej prostocie…
Spoglądam na niego z wątpliwościami, które można wyczytać z mojej mimiki.
- Chester, jesteśmy ze sobą już 5 miesiący, a nie robiliśmy tego jeszcze. I cieszę się, że czekaliśmy na właściwy moment – Mike lekko rumieni się. Wygląda tak pięknie, nietykalnie… – I… ja myślałem… czy to może już dzisiaj… Kocham cię i chcę to przeżyć z tobą.
O nie. Nie, nie, nie! Proszę cię, nie mów tego.
- To będzie jak pierwszy raz. Nigdy nie kochaliśmy się z mężczyznami, więc myślę, że można to tak sklasyfikować.
Zrobił to. Powiedział te słowa, które ciążą na mnie jak klątwa. Może to i pierwszy raz mojej miłości, ale nie mój. Co ja mam zrobić? Nie wyznam mu teraz prawdy. To by go zniszczyło.  Czuję lekkie zawroty głowy, jednak muszę zachować pozory, że jestem równie szczęśliwy. Nie…to nie mogą być pozory. Obiecałem sobie, że kończę z rozliczaniem się z przeszłością. Trzeba żyć chwilą. Chwytać dzień, jak mawiał Horacy. A dzisiaj, za moment  mam kochać się z moim cudownym chłopakiem. Jestem szczęśliwy. I będę.
- A wiesz co mówią? Pierwsze razy są niesamowite, nigdy się ich nie zapomina… - odpowiadam Mike’owi.
Przybliżam się do niego i zaczynam całować. To nie ma być dziki, przypadkowy seks. To ma być akt miłości. Nie spieszymy się, chcemy zapamiętać każdy dotyk, pocałunek. Zachować to na wieczność.
Gładzę go po włosach, podczas gdy on rozpina mi koszulę.  Nie odrywamy od siebie ust, które trwają w pocałunku tak, jakby już nigdy nie miały się rozdzielić. Stoimy wtuleni w siebie. Mike subtelnie dotyka mnie po nagiej klatce piersiowej, uwzględniając każdy milimetr. Jego palce delikatnie suną po moim ciele, rysując niewidzialne wzory. Chcąc się odwdzięczyć, odrywam usta od jego warg i zaczynam lekko obcałowywać jego szyję, klatkę piersiową. Robię to tak, by odczuwał największą rozkosz, jaką tylko mogę mu zapewnić. Jakbym każdym pocałunkiem miał wyrazić moją miłość i oddanie.  Z jego ust wydobywają się ciche jęki, które utwierdzają mnie w przekonaniu, że podoba mu się to. Kontynuuję moje zajęcie przez kilka chwil, lecz nagle przerywam.
- Co się dzieje, Chester? – z niepokojem pyta mnie Mike.
- Nic się nie dzieje. Chciałem po prostu patrząc w twoje piękne oczy, powiedzieć ci, jak bardzo cię kocham. Jesteś dla mnie całym życiem.
Po jego policzku spływa pojedyncza łza. Łza szczęścia.
- To jest zbyt piękne, żeby było prawdziwe… - wyszeptuje Mike.
Bierze moją twarz w dłonie i przygląda się tak, jakby chciał zapamiętać najdrobniejszy szczegół. Powieki, wargi, poliki… wszystko analizuje z wielką dokładnością. Przez jakąś minutę po prostu stoimy w żelaznym uścisku, patrząc sobie w oczy.  Następnie całuje mnie prosto w usta. Tym razem nie jest to delikatny pocałunek, lecz pełen pasji, pożądania… Odwzajemniam go z takim samym zaangażowaniem. Zatracam się w nim bez pamięci. Czuję się jak w Raju.
Tym razem Mike przejmuje inicjatywę i popycha mnie jednym ruchem na łóżko, następnie ściąga całkowicie  swoją koszulkę i kieruje się w moją stronę. Przez ten moment podziwiam jego idealnie zbudowane ciało. Mięśnie napinają się przy każdym ruchu, doskonale eksponując wysportowaną sylwetkę. Jest taki seksowny.
Widząc, że obserwuję go,  uśmiecha się z satysfakcją i kładzie się koło mnie na łóżku.
- Jesteś tego pewny? – pyta mnie.
- Jasne.  Na nic w życiu nie byłem bardziej zdecydowany.
Odwraca się i nie przerywa tego jakże  namiętnego pocałunku.  Jego dłonie wędrują coraz niżej. Rozpina mój pasek, chcąc to zrobić jak najszybciej, lecz klamra się zacięła. Przeklina pod nosem, ale po chwili słyszę cichy brzęk metalu – udało mu się. Teraz zręcznie zdejmuje moje spodnie. Przygląda mi się z uwagą, nie przestając się uśmiechać.  Po chwili powtarza tę czynność na sobie z tym że z większą wprawą.  Teraz całkowicie obnażeni przed sobą, bez żadnych wątpliwości i z przeświadczeniem, że jesteśmy kochającymi się ludźmi na właściwym miejscu, powracamy do pocałunków. Namiętność, pasja, pożądanie… zawładnęły nami całkowicie. Mike stopniowo odrywa swoje usta od mojej klatki piersiowej  i nachyla się nade mną.
- Zaczynaj, mój seksowny chłopaku – szepcze do mnie w taki sposób, że moje ciało aż przebiega dreszcz.
*cytat -  Phil Bosmans

_________________________________________________


Wiem, przesłodziłam. Ale... nie chcąc zdradzać Wam, mogę jedynie powiedzieć, że niedługo będzie zwrot akcji i coś się wydarzy. No nic, zapraszam do czytania i komentowania!

środa, 15 sierpnia 2012

In The End: Rozdział V

Mam kilka ogłoszeń na początek. Miło by było, żebyście przeczytali. :) Wygląd bloga zawdzięczam kooochanej Agnieszce, której bardzo dziękuję i jak obiecałam - dedykuję ten rozdział! Po 2. jeżeli też potrzebujecie pomocy przy blogu ona z chęcią Wam pomoże - @___Noddy___ - jej twitter.
Kolejna sprawa (standardowo, robię się nudna już...) dziękuję za komentarze i opinie. :3 I zapraszam do przeczytania kolejnego rozdziału. I PAMIĘTAJCIE, ŻEBY POLUBIĆ NA FB - <<klik>>
______________________________________________________



Stoimy przed salą prób, trzymając się za ręce. Czuję nudności. Mogłem jednak coś zjeść, całodniowe  niejedzenie nie było dobrym pomysłem.   Przed dwiema godzinami, kiedy to był tylko plan, wydawał się on wspaniałym pomysłem. A teraz… Co jeśli tak bardzo ich tym… zniesmaczymy? Zirytujemy? Sam nie wiem, jakiego słowa użyć. Wszyscy jesteśmy dobrymi przyjaciółmi, ale nigdy nie rozmawialiśmy o homoseksualizmie, związkach tego typu, homofobii,  więc nawet nie wiem, jaki oni żywią do tego stosunek. Nasza przyjaźń sugeruje, że nie powinno ich to rozdrażnić w żaden sposób, bo i tak nie wpłynie to na relacje zespołu, czy też proces tworzenia. Jedyną różnicą będzie to, że Mike jest moim chłopakiem… No dobra. To nie jest jedyna różnica, to jest coś wielkiego. Ale obiecaliśmy sobie, naprawdę, że nic się nie zmieni między nami a chłopakami z zespołu. Żadnego całowania, publicznego okazywania sobie czułości na koncertach, trzymania się za ręce, czy opowiadania o naszym związku. Będziemy zmuszeni rozdzielić  życie prywatne od pracy. Ale mam nadzieję, że mimo wszystko uporają się z tą nowiną i w żaden sposób nie wpłynie to na nas. Okej, jeszcze raz spoglądam w oczy Mike’a. On – stojąc koło mnie, ubrany w brązowe rurki i szaro-niebieską koszulę w kratę – wydaje się rozważać te same wątpliwości. Przerywa swoje zamyślenie i mocniej ściska moją dłoń, dając sygnał, że jest gotowy.
- Chodź, nie ma na co czekać. Wszystko będzie dobrze – stara się podtrzymać mnie na duchu. - Znamy ich przez wiele lat, nie odwrócą się od nas, tylko ze względu na to, że jesteśmy razem.
- Mam nadzieję, Mike. Oby – odpowiadam mu nadal z wątpliwościami.
Wtedy on chwyta  moją twarz w dłonie, gładzi po policzku i całuje delikatnie w  usta. Czuję jego zapach… Te same perfumy, jak zawsze użyte w odpowiednich proporcjach. Lekki posmak kawy mrożonej, którą przed chwilą wypił. To przywodzi mi na myśl nasz pierwszy pocałunek. Nie mogę uwierzyć, że po tym wszystkim jesteśmy razem. I teraz wszystko minęło. Nie dbam o to, co pomyślą inni. Skoro po mimo  tylu przeciwności losu  nadal jesteśmy razem, to nie powinienem się martwić, jak zareagują moi najlepsi przyjaciele. To absurdalne.
Nasz pocałunek staje się coraz namiętniejszy. Nie panujemy nad sobą. Mike dość agresywnie pcha mnie na ścianę po drugiej stronie od wejścia, nadal nie przerywając. Czuję zimną cegłę tuż za plecami. Mimo że jest zima, ja – jak zawsze zresztą – nie ubrałem się stosownie do pogody. Jedynie czarna marynarka narzucona na czerwony T-shirt. To zdecydowanie nie jest dobry strój jak na -10 stopni. Przechodzi mnie lekki dreszcz.
Jego język styka się z moim, nasze usta stały się jednością. Ciche jęki wydobywają się z naszych gardeł. Oddajemy się całkowicie sobie.  I właśnie w tym momencie otwierają się szeroko drzwi, a cztery pary oczu patrzą na nas w osłupieniu.


          * * *


No świetnie. Nie wierzę… Mieli się dowiedzieć od nas, ale za pomocą słów, a nie czynów, które przywodzą na myśl tandetne gej-porno. Ja – przytwierdzony do ściany, dotykam rękoma Mike’a, praktycznie szarpiąc go za włosy z pożądania. On – tak blisko mnie, że dosłownie każdy milimetr naszego ciała  pokrywa się, z językiem wetkniętym w moje usta, napierając tak mocno, że mam wrażenie, że mur za mną  zaraz  runie. No cóż… równie dobrze mogliśmy wysłać sekstaśmę z dopiskiem: „Jesteśmy razem. Miłego oglądania!”
Nerwowo odpycham Mike’a, który w ogóle nie protestuje, tylko odsuwa się ode mnie, wbijając wzrok w ziemię.
- Ekhem… Niespodzianka? – odzywam się jak kompletny kretyn. Gorzej już być nie mogło.
Oni nadal patrzą na nas z wielkim znakiem zapytania wypisanym na twarzy.
- Żebyście wiedzieli. Lepiej wejdźcie. Nie możemy stać na środku holu – szorstko podejmuje rozmowę Joe, przerywając milczenie.
Wchodzimy do sali i rozsiadamy się wygodnie każdy na swoim miejscu. Cisza krąży wokół nas. Lecz w końcu Rob  podrywa się z krzesła i – mimo że znam go wiele lat – nigdy nie wyglądając na bardziej zdenerwowanego i niepewnego, przybiera najgroźniejszy ton głosu i zaczyna krzyczeć. Nawet jego zazwyczaj  łagodne oczy wyrażają negatywne emocje.
- Co to, do cholery, miało być?! Co wy sobie wyobrażacie, co? Jesteście pieprzonymi pedałami i nic więcej! Tak ciężko pracowaliśmy, żeby dojść tak daleko, a wy to psujecie, bo zechciało wam się gejowskiego związku? Myśleliście, że zaczniemy wam klaskać i życzyć szczęścia? Że zrobimy z tego jedną wielką sielankę pod tytułem: „Mike i Chester są razem hip, hip, hurra!”?  No cóż, jeżeli tak było to bardzo się myliliście – Rob robi krótką przerwę, by zaczerpnąć oddechu. Następnie kontynuuje. – Tym związkiem, o ile w ogóle można tak nazwać te wasze igraszki, zniszczyliście Linkin Park. Zespół nie może istnieć. Nie w wypadku, gdy dwóch wokalistów jest razem! – krzyczy już z ogromną furią i na zakończenie przemowy demonstracyjnie kopie krzesło.
Bałem się, że będzie źle… Ale to. Nigdy nie pomyślałbym, że to ich tak bardzo rozdrażni. On powiedział, że zespół przestaje istnieć. Ale jak to? Dlaczego? Cały dorobek, to wszystko pójdzie na marne… Nie potrafię zapanować nad łzami, które napływają mi do oczu. Ukradkiem spoglądam na Mike’a. Wygląda tak samo żałośnie jak ja. Oboje nie wiemy, co ze sobą zrobić. Siedzieć w tej okropnej ciszy? Uciec? Odpowiedzieć? I już wtedy, kiedy zdecydowałem, że po prostu wyjdę z tej sali, nie mogąc znieść tej spiętej atmosfery, dobiega mnie gromki śmiech.
Czyżbym ogłuchł? Nie, wszystko jest w porządku. Nie myliłem się. Rob, Dave, Joe i Brad śmieją się donośnie. Ponownie rzucam okiem na Mike’a. On też nie wie, co się dzieje.  Zdezorientowani stoimy na środku pokoju, nie wiedząc, co ze sobą zrobić, a jedyne co słyszę to gorzki śmiech. Nie no, naprawdę, mam tego dość.
- Co to  miało być? – drę się na chłopaków. - Czemu się tak chamsko cieszycie?!
- Wrobiliśmy was – odpowiada Joe, ledwo kontrolując napady śmiechu.


* * *
- Czyli jeszcze raz, pozwólcie, że to powtórzę, bo nie wiem, czy dobrze zrozumiałem. Wiedzieliście o naszym związku od 3 miesięcy?! – pytam z niedowierzaniem w głosie, lecz nie daję czasu na odpowiedź. – I nie powiedzieliście nic nam? Po prostu olaliście ten fakt? A potem odstawiliście tę pieprzoną szopkę? Nie wiedziałem Rob, że zabawiasz się w aktora. Drugim Depp’em chcesz zostać? – rzucam z ironią. I choć mimo że do zdolności Depp’a Robowi wiele brakuje, to spisał się znakomicie w swojej roli. Przynajmniej na tyle, że i ja, i Mike uwierzyliśmy w każde słowo, które wyszło z jego ust. Szczególnie zaskakujące było to, ze to właśnie on podjął się tej misji. Na ogół sympatyczny, nieagresywny, a tu proszę… Zadziwił nas wszystkich.
- Tak, Chester, na pewno, ale chyba już po dzisiejszym dniu skończyłem z „aktorzeniem”, nie bój się – odpowiada radośnie.
- I wracając do tematu – przerywa Dave – wiedzieliśmy, owszem. Myśleliście, że jesteśmy takimi idiotami? Proszę was… „My jeszcze zostaniemy, musimy popracować” – ten tekst usłyszany za każdym razem, gdy chcieliśmy po próbie gdzieś wyskoczyć, stracił swoją moc po drugim razie. Szczególnie, że wydaliśmy przed chwilą płytę i nie wydaje mi się, że od razu zabraliście się za nowy materiał… - znacząco spogląda na mnie. – W zasadzie chyba każdy z nas się czegoś domyślał, a potem nagle rozwiodłeś się z żoną. Rozmawialiśmy nawet raz o tym i wtedy wyszło szydło z worka. Joe powiedział, że widział „kolesia z tatuażami na rękach jak te Chestera, który całuje się z jakimś gościem w ciemnej uliczce”. No cóż. Kolesi z takimi tatuażami nie jest zbyt wielu, więc potem, gdy dorzuciliśmy do tego to, że i ja was zobaczyłem w jednym hotelu, trzymających się za rękę i próbujących przemknąć się niepostrzeżenie na górę… Sam widzisz, elementy zaczęły do siebie pasować.
Cholera. A byłem pewny, że nikt nas nigdy nie widział, że dobrze się maskowaliśmy, a jednak..
- W takim razie, dlaczego nie powiedzieliście, że wiecie, że no… - biorę głęboki oddech. – Że jesteśmy razem?
- No dobra. To nie było zbyt fair z naszej strony, ale z waszej też.  Chcieliśmy poczekać aż nam powiecie, a czas mijał i mijał, więc zdecydowaliśmy … zabawić się troszkę. A wy to nawet ułatwiliście, obściskując się tuż przed naszym nosem. Lepszy pretekst do awantury – śmieje się Brad.
- Kretyni. Ale teraz serio. Nie macie nic przeciwko..? – pytam nadal z niepewnością.
- Nie, zdecydowanie nie. Jesteśmy przyjaciółmi. Nic tego nie zniszczy, spokojnie. Choć obiecajcie nam, że koniec z tym obściskiwaniem się na naszych oczach. Ten raz wystarczył – Dave demonstracyjnie wstrząsa głową, jakby chciał wyrzucić z niej to wspomnienie.
- Jasne… - odpowiada speszony Mike. – Czyli… no. Nie będziemy do tego wracać? To było dość niezręczne – tym razem już bardziej pewny, uśmiecha się


- Pewnie. Dobra. Więc zacznijmy od razu. Może odpuścimy próbę – sugeruje Joe, a my potakujemy głowami. – Chodźcie lepiej na piwo.
I tym samym nerwowa atmosfera zanika i zostają tylko więzi przyjacielskie. Jeny, jak dobrze, że tak to się skończyło.


* * *


Jesteśmy osobami publicznymi. Mimo że wiele razy próbowałem temu zaprzeczyć, tak właśnie jest. Ludzie śledzą każdy nasz ruch. Trafiamy na okładki czasopism, pojawiamy się na serwisach plotkarskich. Oni wiedzą wszystko. Dlatego zdecydowałem z Mike’m, że lepiej by było, gdyby nasi prawdziwi fani dowiedzieli się o naszym związku od nas, a nie czytając to na jakiejś badziewnej stronie internetowej. Bo oczywiste jest to, że dziennikarze się dowiedzą. Prędzej czy później… ale nie ma co ryzykować.
Dlatego też wpadliśmy na pomysł, żeby powiedzieć i przekazać im to w dość ordynarny sposób. Na twitterze i facebooku ogłosiliśmy chat. Mimo tego że wszystko było zrobione na ostatnią chwilę, to statystyki pokazały wyraźnie, że zebrało się mnóstwo ludzi. Nadal – teraz siedząc już w pokoju i popijając kawę – śmieję się na wspomnienie reakcji naszej publiczności. Gdyż pomysł był banalny. Żadnych wykładów, przemów o gejach, itp. Po prostu zaczęliśmy się całować. Ot tak. Bez żadnego wstępu. Co prawda krótki, ale ciągle  pocałunek. W zasadzie dość namiętny  w usta. Od razu posypały się tysiące komentarzy, ale nie mieliśmy chęci ich czytać. Jak wcześniej wspomniałem, jesteśmy osobami publicznymi. To logiczne, że ludzie, śledząc to, co zrobiliśmy w tej chwili, podzielą się na dwie grupy. Jedna – będzie nam kibicować, życzyć udanego związku, cieszyć się z nami. A druga – pałając nienawiścią i homofobią, odpuści nasz zespół… Ale wiedzieliśmy, że tak będzie lepiej. Żeby dowiedzieli się od nas.
Na koniec rzuciliśmy tylko tekstem, że bennoda istnieje. A co, niech się cieszą. Wiemy, jakie są realia… Że na długo przed naszym związkiem niejedna fanka fantazjowała o nas. Razem.
I tym samym od teraz nie jesteśmy po prostu wokalistami zespołu. Jesteśmy kochającymi się ludźmi, parą. I każdy to wie. Czego więcej chcieć do szczęścia?
_______________________________________________________

No to na tyle. :) Choolera, będę za Wami tęsknić i za blogiem też. Do zobaczenia koło 28 sierpnia! 
PS No wybaczcie, ale tak kocham Depp'a, że musiałam gdzieś o nim wspomnieć normalnie. XD

niedziela, 12 sierpnia 2012

In The End: Rozdział IV

Hej,hej :3 Standardowo - dziękuję za opinie tutaj i na twitterze. Pisanie w takich "warunkach" to czysta przyjemność. No nieważne, wiem, że rozdziały są krótkie, i przepraszam za to, ale samo opowiadanie nie należy do najdłuższych, a nie chcę go znów aż tak szybko kończyć, dlatego ucinam na krótkie części. :)
____________________________________________________


No to tutaj mnie  zaskoczył. Nie wiem, co mam odpowiedzieć… To oczywiste, że  kocham. I nie chodzi mi o to, co zrobił i że się ukrywał. To mogę wybaczyć. Ale chodzi o mnie… Czemu nie przyszedł dzień wcześniej?! On wyznaje mi miłość, w końcu. A ja… mam mu powiedzieć, że… przed chwilą pieprzyłem się z jakimś obcym kolesiem. I w dodatku zostawiłem go po wszystkim bez słowa wyjaśnienia. Jak największy cham i dupek na świecie.   Jeny, w życiu mi tego nie wybaczy… Sam sobie tego nie wybaczę.  Ale gdy patrzę w  jego oczy, które z utęsknieniem śledzą moje usta, każdy ruch, żeby zobaczyć, kiedy w końcu mu odpowiem. To ja nie mogę inaczej.
- Mike, ja ciebie też kocham. Kocham cię, tak strasznie cię kocham – szepczę do niego.
 * * *
Wtulam się w jego ramiona, próbując ocenić, czy to wszystko naprawdę się wydarzyło. Mam wrażenie, że zagubiłem się między rzeczywistością a fikcją. Delikatnie szczypię się w rękę. A jednak. To wszystko jest prawdą. Mike naprawdę wrócił i powiedział, że mnie kocha. Niestety, nie jest tak kolorowo, jak by mogło być.  Znowu spieprzyłem. Nie mogę wyjawić mu, co się stało przed jego przyjściem. Jeżeli to co o mnie mówił, a także o uczuciach wobec mnie jest prawdą, to z pewnością go zniszczy. Dlatego muszę zostawić to za sobą. Mike nigdy się nie dowie. Co wydarzyło się w przeszłości, musi tam zostać. Nie pozwolę, by zniszczyło to nasze wspólne życie. Nigdy. Ten sekret zabiorę ze sobą do grobu.
Czuję jego usta na moich. To pozwala zapomnieć. Teraz  na pewno wiem, że skończyłem z tym co było. Liczy się tu i teraz. A teraz całuję mojego najwspanialszego chłopaka. Nagle dobiega mnie cichy płacz. To  nie Mike, niemożliwe. O nie…
- Więc to tak? – szlocha moja żona i zwraca się do nas z wyrzutem. – Jak długo to trwa, Chester? Jak długo oszukujesz mnie, co? Próby do nocy… Ja w to głupia wierzyłam! Pewnie pieprzyłeś się z nim! – wskazuje roztrzęsioną dłonią na Mike’a. – Jeny… W życiu bym o tym nie pomyślała, że zdradzisz mnie ze swoim najlepszym przyjacielem! Jak możesz… jak możecie stać tu, w tym domu, moim domu, i całować się na środku pokoju?! Tak bardzo chciałeś mnie zranić? Bo poprzednio za mało mi dokopałeś, prawda? Wiesz co, Chester? Nawet nie tłumacz się, nie próbuj. Jutro o tej porze ma cię tutaj nie być, rozumiesz?! W tej chwili dla mnie nie istniejesz – szybko wykrzykuje i wybiega z pokoju.
Opuszczam Mike’a i biegnę za nią, próbując zatrzymać, przeprosić, wytłumaczyć… Przecież to nie było tak! Nigdy nie uprawiałem z nim seksu. Może i chciałem, fantazjowałem o tym, ale nigdy nie doszło do czynów! Ale o tym Talinda już się nie dowie. Rozumiem, że cierpi, więc pozwalam jej odejść. Jaki zresztą ma sens zatrzymywanie jej? Po to bym mógł powiedzieć, jak mi przykro, a potem rzucić się w objęcia chłopaka… Żadnego sensu. Dlatego pozwalam jej uciec, w duchu żegnając się i dziękując za to, że przez długi czas była moją żoną, którą kiedyś kochałem. A teraz jak widmo oddala się ode mnie.  W zwiewnej koszuli nocnej i rozwianych włosach biegnie przed siebie, jakby chciała zostawić całą przeszłość, jak i mnie, za sobą. Żegnaj, Talindo.

                                                    * * *
Pięć miesięcy później


- Cześć, śpiochu – rzuca Mike na powitanie, całując mnie przelotnie w policzek.
Patrzę na zegarek. Jest 11:30, więc faktycznie, można uznać mnie za śpiocha.
– Dobrze, że w końcu wstałeś. Dzisiaj jest nasze święto!
Święto? Czyżbym zapomniał o jego urodzinach lub innej ważnej okazji do świętowania… Hmmm. Nie, niemożliwe. Patrzę na niego z lekkim zwątpieniem.
- Mam nadzieję, że to przez to, że dopiero się zbudziłeś i jesteś roztargniony, kolego. Dzisiaj jest nasza miesięcznica. Już 3 miesiąc wytrzymałeś u mojego boku. Należą ci się gratulacje  – oznajmia, udając patetyczną radość.
I nagle wybucham donośnym śmiechem. Jego widok… Siedzi na moim łóżku w glanach, ciężkiej skórzanej kurtce, włosy ma nastroszone… Ubrał  wyjątkowo buntowniczo jak na swój styl codzienny, a budzi mnie pocałunkiem i rzuca gatkę o miesięcznicy. Jak jakiś szczeniak z liceum do swojej pierwszej dziewczyny.
- Jak coś ci się nie podoba, to wychodzę – odpowiada z  oburzeniem. – Ale wtedy nie dowiesz się, co zaplanowałem na wieczór.
- Oj, Mike. Chodź tu, nigdzie cię nie puszczę – przyciągam go do siebie. – Tylko proszę cię, zdejmij te buty, bo mi pościel pobrudzisz – dodaję, uśmiechając się szeroko. – Przepraszam, że się śmiałem oraz że zapomniałem o naszym „wielkim” święcie – chyba wyczuł nutkę ironii w moim głosie, ale mimo to, kontynuuję. -  No to dalej, mów, co zaplanowałeś.
- Chaz, czy nie znasz definicji słowa niespodzianka? Nie powiem. Ale wiem, że ci się spodoba. Ale najpierw musimy porozmawiać. Potem ewentualnie uchylę ci rąbka tajemnicy.
Zgodnie z moją prośbą, ściąga buty, kurtkę i wchodzi do mojego łóżka. Ugniata czarną pościel tak, by zrobić sobie więcej miejsca. W duchu dziękuję za to, że hotel, w którym aktualnie mieszkamy ma tak duże posłania. Rozmowa brzmi poważnie, ale gdyby chciał mnie zostawić, to raczej nie gadałby nic o niespodziankach i przede wszystkim nie całował się ze mną w moim łóżku. Choć no cóż. Mike Shinoda bywa nieprzewidywalny…
- O co chodzi? Bo przyznam szczerze, że mnie wystraszyłeś – wyjawiam mu, co czuję.
- Oj, nie bój się. Gdybym chciał cię porzucić, na pewno nie obmacywałbym się z tobą w pokoju hotelowym, który wynajmujesz – uśmiecha się. Jak widać, mamy podobny tok myślenia. – Chodzi o to, że odkąd zostawiłeś żonę, mieszkasz w hotelach, szwędasz się tu i tam. A każdy potrzebuje swojego miejsca w życiu. Nawet ty, Chester.
Wzdrygam się na wspomnienie zostawienia Talindy. Nadal mam wyrzuty sumienia, ale w żaden sposób nie da się tego naprawić. Jedynie trzeba czekać do zakończenia sprawy rozwodowej.
- Do czego zmierzasz? – przerywam mu, gdyż kieruje mną ciekawość.
- Wiem, że jeszcze nie podjęliśmy decyzji, kiedy, i czy w ogóle, chcemy się ujawnić, ale tak bardzo cię kocham… Tęsknie za tobą w każdej sekundzie, gdy nie jesteśmy razem, a to, że mieszkasz, czy raczej koczujesz w okolicznych hotelach nie ułatwia sprawy – bierze głęboki oddech i kontynuuje. – Dlatego pragnę, byśmy zamieszkali razem. W zasadzie powiem ci to od razu. Kupiłem dom. Dla nas. Zaskoczony?
Zaskoczony, czy nie, ignoruję pytanie i z wielką radością całuję go prosto w usta. On, jakby nie wiedział, co to oznacza, nie odwzajemnia pocałunku. Ale mam to gdzieś.
- Mike! Naprawdę? To najwspanialszy prezent! Kocham cię. Nie wierzę w to… Proszę, powtórz.
- No to chyba jesteśmy współlokatorami! Tak, Chester, zamieszkamy razem – odpowiada, widać, że jest cały w skowronkach. Zupełnie jak ja. – Ale… co z ludźmi? Wiesz jaka jest prasa. Od razu zaczną się plotki…
Marszczy czoło, widać, że głęboko się zastanawia, co odpowiem. Widzę cień wątpliwości w jego oczach.
- Pierdolić to. Niech myślą, co im się żywnie podoba. Chcą plotek… Proszę bardzo. Ale wiesz co, Mike? Mam tego dosyć. Ukrywania się przez prawie pół roku, hoteli, pilnowania się przy chłopakach z zespołu. Kocham cię i nie boję się tego wyjawić nikomu. Powiedzmy więc wszystkim. Ot tak.
- Zrobimy to – czuję bijącą od niego radość. - Nawet wiem, kiedy i jak. To będzie niezapomniany dzień – mówi Mike i wtajemnicza mnie w swój plan.
_______________________________________________________

Takie nijakie jakieś. Znaczy w zasadzie nic z tego rozdziału nie wynika, ale musi być jakiś przerywnik. :) No nic, ładnie proszę o komentarze. :3 
PS Jadę do Bułgarii w piątek, więc będzie 12 dniowa przerwa. :<  Ale postaram się jeszcze jeden rozdział zamieścić przed wyjazdem.

niedziela, 5 sierpnia 2012

In the End: Rozdział III

Brrr. Zanim przeczytacie to coś pod spodem, chciałam standardowo podziękować za komentarze tutaj i na Twitterze. Cieszę się, że są osoby, które tak jak ja kochają Bennodę. :3
_________________________________________________

On  tylko patrzy na mnie tymi wyłupiastymi oczami.
- Tak, czy nie. Szybka odpowiedź, mogę znaleźć kogoś innego.
Widać, że się waha. W końcu nie często dostaje się takie propozycje.
- Eee, tak – odpowiada, rumieniąc się przy tym. – No to… chodź, ja znam dobre miejsce.
Na całe szczęście mnie nie rozpoznał. Idę za nim do jakiejś sypialni nad barem. Jak widać dobrze wyposażono to miejsce. Tak by zaspokoić potrzeby gości. Jest bardzo mała, w środku mieści się jedynie łóżko oraz mały stolik. Ściany są fioletowe z żółtymi paskami tuż nad sufitem.
- To… jak masz na imię? Długo jesteś gejem? Czy to może pierwszy raz?  Jak chcesz zacząć? Bo… no wiesz, są różne preferencje… - nieśmiało zagaduje chłopak.
- Zamknij się. Moje imię cię i tak nie obchodzi. Tak samo jak pozostałe fakty z mojego życia. Jakkolwiek. Po prostu zrób to – uciszam go.
Bez żadnej gry wstępnej. Niczego. Ja tylko chcę coś poczuć. Niech więc to będzie ból fizyczny, a później jeszcze większa nienawiść do samego siebie. Żeby tylko zrobił to szybko i boleśnie. Zanim się rozmyślę. Ale nie. Chcę tego, muszę. Muszę znienawidzić siebie jeszcze bardziej. Nie chcę odczuwać czegokolwiek poza cierpieniem. Nie zasługuję na nic więcej.  
Zwinnie zrzucamy z siebie ubrania. Chłopak podchodzi bliżej, chce zacząć mnie całować. Nie tak się umawialiśmy, kochanie. Odciągam go jednym ruchem od mojej twarzy i odwracam się, żeby mu ułatwić sprawę. Zamykam oczy i wyobrażam sobie Shinodę. Jakby to był on. Z jednej strony, nienawidząc mnie, sprawiając cholerny ból, gdy wchodzi  we mnie szybko i bez żadnego przygotowania. A z drugiej strony kochając, chcąc doprowadzić mnie do orgazmu, ruszając się miarowo. Te dwa odczucia. Miłość i nienawiść. Konfrontują się w moim ciele, podczas każdego ruchu dopiero co poznanego  czerwonowłosego. Choć domyślam się, że jemu sprawia to znacznie większą przyjemność. Wiem też, że dość nieudolnie próbuje stłumić jęki, a czasem krzyki, które i tak wydobywają się z jego gardła i pokazują, jak mu dobrze. W zasadzie… nie będę kłamał. Mnie też jest dobrze... Jego dłonie dotykają mnie po całym ciele, gładzą tatuaże. Zaczyna mnie lekko całować po karku. Powoli się obracamy. Zarzuca mi ręce na szyje, dotyka klatki piersiowej. Wie, co zrobić, żeby mnie zadowolić. Napiera na mnie coraz mocniej. Teraz też ja zaczynam krzyczeć. Tak wielką czuję rozkosz . Cholera. Jest aż  za dobrze. Dość absurdalne, że chcę przerwać właśnie w tym momencie, ale o to właśnie chodzi. Mniej przyjemności, więcej cierpienia.
- Kończymy – mówię i szybko wykręcam się z jego ramion.
On tylko gapi się na mnie zaszokowany, gdy z trudem wciągam swoje  rurki i narzucam bluzę z kapturem. Widzę łzy w jego oczach. Patrzy na mnie błagalnie, jakbym był jego ostatnim wybawcą na całej ziemi,  a ja tylko odwracam wzrok i wychodzę z pokoju.  I po przygodzie. Ale co do jednego nie myliłem się. Po tym, jak wykorzystałem tego biednego chłopaka, to naprawdę nienawidzę siebie. To spojrzenie, gdy się ubierałem i wychodziłem… No trudno. Mam to,  co chciałem.

 * * *

Przeciskam się przez tłum ludzi, by w końcu opuścić to okropne miejsce. Na dworze uderzają mnie promienie słoneczne. Nawet nie zauważyłem, że nastał już dzień…  Głupio mi wracać do domu. Mam nadzieję, że Talinda śpi, bo nie mam najmniejszej ochoty jej tłumaczyć co się dzieje, ani przepraszać. Choć powinienem… Zachowałem się okropnie. Ale odłożę tę sprawę na później.
Teraz wystarczy, że cichutko otworzę drzwi i położę się na kanapie, jakbym był tu całą noc. Wchodzę i…
- O kurwa.
Wymsknęło mi się. Ale nie bez przyczyny. Widzę Mike’a siedzącego u mnie w salonie.

* * *

Patrzę na niego jak sroka w gnat. Ubrany jest na sportowo – szeroki T-shirt z zabawnym rysunkiem przedstawiającym zebrę i luźne jeansy. Nerwowo mierzwi włosy.  Nie wierzę, że tu jest.  Dosłownie mowę mi odebrało. Z jednej strony cieszę się tak bardzo, że jest już bezpieczny, że mam ochotę się na niego rzucić, przytulić, pocałować,  ale muszę kontrolować siebie. Nie wiem, jakie emocje żywi do mnie przez tamto zdarzenie…
- Co, co ty tu robisz? Jak się tu dostałeś? Dlaczego zniknąłeś?!  A przede wszystkim, gdzie się do cholery podziewałeś?! – nawet nie zauważając kiedy, słyszę potok słów wydobywający się z mojego gardła.
- Ciebie też miło widzieć, Chaz – uśmiecha się smutno – Więc tak. Trzymanie zapasowego klucza pod wycieraczką nie jest zbyt sprytne. Twoja żona zresztą ma kamienny sen. Nawet mnie nie usłyszała. Co robię? Szczerze, sam nie mam pojęcia, ale nie mogłem tak dłużej… musiałem cię zobaczyć. No cóż… teraz najgorsza część. Tak jak wtedy krzyczałeś, bo owszem, słyszałem to, jestem pieprzonym tchórzem. Wszyscy myśleli, że coś się stało, a ja w tym czasie ukrywałem się u przyjaciela, który mieszka w pobliskiej miejscowości. Wiem, że to naprawdę okropne. Wstydzę się tego… Nawet nie wiesz, jak bardzo. Żałuję, że nie byłem na tyle odważny, by od razu powiedzieć ci, co się dzieje. Ale nie mogłem sobie poradzić z tym, co się stało. Przykro mi, że efekt mojej ucieczki jest taki, że ludzie myśleli, że mogę nie żyć. Jutro pójdę na policję i coś wymyślę, żeby sensownie to rozwiązać. Zachowałem się jak największy idiota, który kiedykolwiek chodził po tej ziemi. I przepraszam, że wtedy uciekłem. Ale, jak wspomniałem wcześniej, potrzebowałem czasu, żeby to wszystko przemyśleć i… doszedłem do pewnego wniosku. Więc proszę wysłuchaj mnie.
Czy on to naprawdę powiedział?! Cały świat się o niego zamartwia, a ten się ukrywa.
Czuję coraz większą, stopniowo narastającą złość.
- Masz rację. Jesteś największym idiotą. Nawet nie wiesz, co się tu działo, gdy ciebie nie było! Ludzie, łącznie ze mną, odchodzili od zmysłów, a ty… Ty się ukrywasz. ŚWIETNIE. Ale proszę bardzo, bo ciekawy jak cholera jestem, do czego, odkrywco, doszedłeś? – pytam zirytowany.
- Zasłużyłem na takie traktowanie, ale dziękuję ci, że mnie wysłuchasz. Bo… po tym jak mnie pocałowałeś, a właściwie jak się całowaliśmy…  - spogląda na mnie, chcąc zobaczyć moją reakcję. -Ja wiem, że uciekłem i zachowanie się tak było okropne i brutalne wobec ciebie. Dlatego proszę cię, wybacz mi.  Ale myślałem przez ten tydzień i… Ja nie mogę bez ciebie żyć, Chester. Kocham cię. Kochałem cię od zawsze i zawszę będę cię kochać, niezależnie jakie są twoje uczucia. Gdy tylko zobaczyłem ciebie na przesłuchaniu… od razu się w tobie zakochałem. Ale muszę przyznać, że walczyłem z tym. Próbowałem. Nie chciałem rujnować ci ułożonego życia z żoną u boku… Tak samo jak nie chciałem burzyć stabilizacji w moim życiu. Próbowałem się oddalić, lecz stało się to niemożliwym. Jesteś cudownym człowiekiem, z którym wspaniale się dogaduję, dlatego postanowiłem, że przyjaźń wystarczy.  A potem pocałowałeś mnie. I w tym momencie zauważyłem, że jest cień szansy, że… że może się uda, że ty też mnie pokochasz. Nie wiem, dlaczego uciekłem. Może to było dla mnie zbyt piękne i bałem się, że w każdej chwili to skończysz. Dlatego ja to zrobiłem… Zachowałem się egoistycznie, przepraszam jeszcze raz. Ale mam nadzieję, że to wszystko tłumaczy. Chesterze   Benningtonie,  jesteś moim życiem. I po raz kolejny – kocham cię.

_________________________________________________

Ta daam. Zanim napadniecie mnie i powyrywacie kończyny, od razu mówię, że scen dokładnych seksu nie będzie ( według mnie powinniście się cieszyć, zboki! ). Przynajmniej nie teraz. (: 
PS Zapomniałam ogólnie Wam powiedzieć, że jest to krótka bennoda. Przewiduję 5 rozdziałów może więcej. Dlatego 'akcja' tak szybko się toczy. No nic, koniec przemowy. Zapraszam do komentowania i następny rozdział pod koniec tygodnia lub później.

czwartek, 2 sierpnia 2012

In The End: Rozdział II


Zanim przeczytacie posłuchajcie sobie piosenki Home - Three Days Grace. Jeżeli chcecie, oczywiście. 
A, chciałam jeszcze dodać, że niektóre fakty z ich życia, itp. mogą być lekko zmodyfikowane, jeżeli nie teraz to później. Taki po prostu jest mój zamysł. No to zapraszam. Dzisiaj dłuższy rozdział, gdyż tak doradzaliście na twitterze. Szczerze? Nie jestem z niego zadowolona, ale już nic lepszego nie wymyślę. No to enjoy! I oczywiście proszę o komentarze. :) Aha, przepraszam za błędy, jeżeli owe się pojawią.

_____________________________________

Czuję smak jego ust na swoich wargach. Czuję zapach jego ciała. Perfumy o piżmowym zapachu oraz lekka woń niedawno wypalonego papierosa. Czuję jego ramiona na moim torsie. Czuję go. Nie wiem, co wyrabiam. Dlaczego go całuję, przecież w życiu by mi do głowy nie przyszło, że pocałuję faceta. Cholernie przystojnego, ale jednak. A homoseksualizm? Nigdy. Ale ten pocałunek… podoba mi się to. Napieram coraz mocniej na jego wargi, czując, że Mike delikatnie odwzajemnia pocałunek. Jego dłonie błądzą po moich plecach, jakby chciały uchwycić każdy szczegół. Delikatne w dotyku palce gładzą mnie po wszystkich tatuażach, odtwarzając ich kontury. Całując go, zaczynam rozpinać  koszulę.  On, nieśmiało, nadal obejmuje mnie. Czuję pożądanie… moje dłonie zsuwają się coraz niżej… Nie potrafię się kontrolować.  Jeny! Ale co ja wyprawiam! Nie mieści mi się to w głowie… Bo owszem, ja kocham Mike’a. Ale zawsze myślałem, że jest to uczucie łączące dobrych przyjaciół, a nie dwojga zakochanych. Ale jego dotyk, pocałunki… Podoba mi się to. Tak bardzo. Mike nie próbuje mnie powstrzymać. Jestem tak szczęśliwy. Przed sobą widzę piękny krajobraz niecodziennych amerykańskich plaż. Letnia bryza na mojej skórze powoduje lekkie dreszcze. I wreszcie najpiękniejsze. Mike. Jest tu ze mną. Stoimy wtuleni w siebie.  Mam wrażenie, że właśnie tego mi brakowało, że to pomoże mi zapomnieć o tym, co było i ruszyć na przód. I wtedy moje rozważania przerywa jego roztrzęsiony głos. Uwalnia się z mojego uścisku.  
- Chester… Ja.. ja nie mogę! Co my robimy! Przecież to jest złe. My… no to nie powinno tak być. Masz rodzinę, kochającą żonę,  dzieci! Nie możesz tego zrujnować przez jakieś cholerne pocałunki ze mną. Poniosło nas… To tyle. Obaj nie jesteśmy tacy – spogląda w niebo, nie potrafi patrzeć mi w oczy i wytrzymać presji mojego spojrzenia. -  To przez alkohol i załamanie… To jest za dużo dla mnie – krzyknął Mike i najzwyczajniej w świecie uciekł.
- Jacy, cholera, nie jesteśmy? CO? Mike? Co ty robisz? Jesteś pieprzniętym tchórzem, który po tym wszystkim ucieka! – krzyczę w zasadzie sam do siebie, gdyż wiem, że on jest już daleko. – Łatwiej jest uciec! Kojarzysz te słowa może, co?!
Nie powinno tak być! Jak on mógł… Najpierw całuje, daje nadzieję, a potem kurwa co! Ucieka. Świetnie, dzięki wielkie, Mike. I znowu. Zaczyna się… łzy płyną po moich policzkach, skapują na czerwoną koszulę zostawiając ślady. Szum fal rozbrzmiewa dookoła.  Trzęsę się, ale nie z zimna. Z bólu, tęsknoty, rozczarowania. To zabija mnie od środka.


* * *

Jestem załamany. Wściekły. Zdruzgotany. Zdenerwowany. A przede wszystkim smutny. A minął już tydzień. Całe szczęście, że po ostatnim koncercie mieliśmy wolne. Nadal nie wiem, co sobie myślałem, całując go. Przed chwilą miałem ochotę go wypatroszyć za ucieczkę, ale przecież to moja wina. Chłopak ma ułożone życie, aż tu nagle pojawiam się ja. Nieudacznik, który nie potrafi rozliczyć się z przeszłością, wypłakuje się i żali przyjacielowi i potem go całuje. Ba! Żeby tylko! Gdyby mnie nie powstrzymał… Chciałem, żeby  zdarzyło się coś więcej. Marzyłem o tym.  Jak ja się pokażę mu na oczy? Przecież niedługo  gramy kolejny koncert, a za kilka dni wieczorem mamy próbę. A… a co, jeśli powiedział reszcie. Proszę, oby nie. On nie jest taki, ale skąd mam wiedzieć, może moje zachowanie tak go rozwścieczyło, że nawet poda do mediów informację, że nachlany Bennington rzucił się na swojego przyjaciela i chciał go zaliczyć?! Wierzę jednak w to, że Mike wie, jak źle ze mną jest i że nie dorzuci kolejnej cegły, która jeszcze dogłębniej zburzy moją psychikę.
Chyba przeżyłem już wszystkie możliwe emocje po wczorajszej nocy. Teraz, gdy idę ciemnymi uliczkami Los Angeles, przemykam przez najciaśniejsze zaułki,  czuję zażenowanie i wstyd.  Jak ja mam mu w oczy spojrzeć?! Jak dalej potoczy się nasza kariera… Nawet teraz, gdy spotykam przypadkowych ludzi i wymieniamy spojrzenia, to czuję, jakby wszystko wiedzieli. Dosłownie tak, jakbym miał wielki szyld na czole: „Chester jak dziecko wypłakiwał się swojemu przyjacielowi w rękaw, wzbudzał żal w sercu, żeby potem się na niego rzucić z zamiarem przespania się z nim”. Właśnie to widzę w oczach każdej osoby, którą mijam. Oczywiście, gdzieś w środku wiem, że oni po prostu bezmyślnie na mnie patrzą, zastanawiając się, czy to ten „co drze mordę w LP”.
Ale wracając do Mike’a. My  przecież jesteśmy wokalistami zespołu. Wszystko robimy RAZEM. Od prób, poprzez pisanie tekstów i niekiedy komponowanie, po chodzenie razem na lunch i imprezy. Przez jeden czyn to wszystko zniknie… Nie! Nie mogę na to pozwolić. Wejdę tam z godnością, udając, że nic się nie wydarzyło. To boli, cholernie boli, ale jestem to winny chłopakom. Brad, Dave, Joe, Rob, ale też Mike nie zasługują na rozpad zespołu. Tak ciężko pracowaliśmy, by dojść do tego miejsca, w którym aktualnie jesteśmy. Tyle wysiłku, zarwane nocki, tysiące koncertów, jeszcze więcej wywiadów. Nie pozwolę tego zaprzepaścić. Dlatego też, powtarzam to sobie po raz kolejny, wejdę do tej sali, zaśpiewam swoje i dam radę uporać się ze swoimi uczuciami. Może nawet coś pożytecznego dzięki temu powstanie… Jakaś piosenka choćby. Zawsze najpiękniejsze piosenki, to te, które są prawdziwe. A  autentyczności moich uczuć mogę być pewny.

* * *  

Dobra. Jestem na miejscu. Stoję przed drzwiami do sali prób. Muszę się uspokoić. Wdech, wydech.  I tym sposobem uśmiechnięty wchodzę.
- Hej! To jak, zabieramy się do roboty? – pytam.
Jednak zastygam w bezruchu. Znajduję się w dużej sali, gdzie na ogół puszczana jest głośno muzyka, którą słychać ulicę dalej. A zamiast energicznych chłopaków, którzy krzyczą, wydurniają się i grają na swoich ukochanych instrumentach, zastaję  czworo przygnębionych ludzi, którzy pochyleni siedzą nad stołem i nawet nie zauważają mojego przyjścia. Są pogrążeni w cichej dyskusji. Dopiero, gdy po raz kolejny się odzywam, zauważają mnie.  Jest też inna rzecz, która rzuca się w oczy. Nie ma go. Tak bardzo bałem się tej konfrontacji, ale teraz, gdy nie widzę go, czuję pustkę. I po prostu tęsknię. Chłopacy nerwowo spoglądają na siebie, nie wiedząc, kto i od czego ma zacząć. W końcu wyrok pada na Brada. On przeklina cicho pod nosem i zwraca się do mnie.
- Chaz, musimy ci coś powiedzieć. Pamiętasz, jak w nocy po koncercie rozdzieliliśmy się?
Dość zabawne  pytanie, jeśli chodzi o moją sytuację… Przecież myślę o tym  cały czas, przez dwadzieścia cztery godziny na dobę. Podczas wykonywania każdej czynności życiowej, jednak moja wypowiedź jest dość wymijająca.
- Kojarzę.
- No właśnie. Bo byłeś wtedy z Shinodą… I on nie wrócił do tej pory – orzeka Brad głosem człowieka zdruzgotanego.
- Pewnie zapomniał o próbie i  przyjdzie za pięć minut, nie wiem, czemu panikujecie.
- O to chodzi, że on nie przyjdzie, Chester. Tak bardzo ciężko jest o tym mówić, a jeszcze ciężej jest to przyjąć do wiadomości. – odrzekł Rob, bawiąc się nerwowo komórką. -  Ale musisz wiedzieć. On zaginął. Dowiedzieliśmy się dzisiaj rano… Zadzwoniła jego znajoma z pytaniem, czy wiemy , co się dzieje z nim, bo nie pojawia się i nie kontaktuje od tygodnia. Wtedy my też zaczęliśmy go szukać. I nic. Przepadł jak kamień w wodę. Jutro rano pojawi się informacja o jego zaginięciu w mediach, roześlą jego zdjęcia.
Bla, bla, bla. W tej chwili nie słyszałem już nic. Tylko niemrawe szepty. A dlaczego? Wszystko to zostało uciszone pustką i bólem w sercu. Mike zaginął. Mój najlepszy przyjaciel. Wybawca. Osoba, którą, mimo że ciężko mi się przyznać przed samym sobą, kochałem. Całym sobą, każdą cząstką mojego ciała. A teraz nie ma go… Nikt nie wie, gdzie jest. Przecież nawet nikt nie wie, czy on żyje! Jeny, nie, nie mogę nawet o tym myśleć, już przeszywa mnie dreszcz. On MUSI żyć. Proszę, błagam…
- Chyba przeżył szok – gdzieś dalej słyszę szepty kolegów.
- Ja.. Nic mi nie jest. Po prostu boję się – odpowiedziałem szczerze.

* * *

Ale jednak „coś” mi jest. Nie wierzę, że to się stało. Tak bardzo chciałbym go znaleźć, znowu trzymać w swoich ramionach. Czas mija mi bardzo powoli, każda sekunda przynosi coraz więcej wątpliwości i bólu. Patrzę na zegarek. Wskazówki miarowo suną po tarczy.  Tik-tak… Kocham cię, Mike. Tik-tak… Tęsknie, Mike. Tik-tak… Wracaj, Mike.  A nawet jeżeli nigdy byś miał się do mnie nie odezwać, gdybyś mnie nienawidził, gardził mną… ja nadal pragnę twojego powrotu. Siedzę w pustym pokoju z zasuniętymi roletami. Drzwi zamknąłem na klucz. Żona myśli, że się źle czuję i jestem chory. Ubłagałem ją jakoś, żeby zostawiła mnie w spokoju. Leżąc na łóżku, zamęczam samego siebie. Czuję się, że wszystko wymyka mi się z kontroli. Jakbym był paranoikiem i miał schizofrenię. Nie mam prawa choćby przez minutę czuć się dobrze. Przestałem jeść. Teraz tylko leżę na łóżku, puszczając piosenki Mike’a. Jego głos ma mi przypominać, co się stało.
Co się z nim stało? Gdzie jest? Czy wszystko w porządku? Dlaczego to właśnie on? Te pytania męczą mnie przez cały czas. Tak bardzo chciałbym coś zrobić, ale jak?! Jedyną informacją, którą mamy jest to, że był ze mną przez kilka  godzin po występie. A potem uciekł. Choć o tym policji nie wspomniałem.  Wymyśliłem na poczekaniu jakąś bajeczkę, że ok trzeciej nad ranem rozstaliśmy się. Naprawdę to musiałbym im opowiedzieć całą historię, a tego definitywnie nie chciałem robić. Jestem pieprzonym egoistą… Nawet nie zwróciłem uwagi, że mojego przyjaciela nie ma, bałem się tylko o swój tyłek. Wciąż snułem rozważania, jak JA się pozbieram. Jak JA dam radę. Czy nie rozpowie i czy nie wpłynie to na MNIE. Nie mogę patrzeć w lustro. Nienawidzę siebie.
 Dzisiaj rozesłano też jego zdjęcia i opis wyglądu… Dość paradoksalne. Jest znanym artystą, miliony ludzi mają jego zdjęcia, choćby nad łóżkiem, ale gdy zaginie, nic tak w rzeczywistości nie jest pewne. Wydaliśmy także oświadczenie, że Linkin Park zawiesza działalność, dopóki Mike się nie odnajdzie. No właśnie. Wiem, że jest dorosłym człowiekiem, który potrafi sobie radzić w trudnych sytuacjach, ale tak cholernie się o niego boję, że zaczynam wymyślać najczarniejsze scenariusze. Do głowy przyszła mi scena z… „Mody na sukces”. Gdy ta popieprzona wariatka porwała dziecko i aby nikt się nie zorientował, że to ono, przefarbowała włosy i zmieniła ubrania. Nawet nie wiem, skąd o tym wiem… Może kojarzę to z czasów, gdy jeszcze nie zaangażowałem się  w zespół i przesiadywałem z Sam przed telewizorem.  Jeny! Jak źle ze mną jest?! Zamiast wymyślać jakieś konstruktywny plan, by odnaleźć mojego przyjaciela, ja snuję rozważania na temat jakiegoś serialowego tasiemca. Świetnie.
Okej, Chester, dasz radę, myśl. Gdzie Mike może być… Kurwa, wszędzie! No cóż, moja wewnętrzna rozmowa z samym sobą zdecydowanie nie pomaga. 
- Kochanie, nie wyglądasz za dobrze. Coś się stało?  – pyta  mnie moja małżonka, przerywając rozmyślania.
Kurde. Zapomniałem teraz zamknąć drzwi na klucz. Świetnie, teraz to na pewno nie da mi spokoju.
- A jak, do cholery, myślisz? Jak mam wyglądać, gdy mój najlepszy przyjaciel zaginął, chuj wie, gdzie jest?! Jak mam wyglądać, gdy co wieczór nie mogę zasnąć, bo trapią mnie wszystkie złe wspomnienia, co? -  krzyczę na nią, gestykulując  impulsywnie. – Jak ma być, gdy w ogóle się między nami nie układa? Kurwa, jak? Jesteś tak głupia jak but. A może i nawet głupsza. Bo wiesz co? Do cholery jasnej! But ma większe zastosowanie w moim życiu niż ty. Przydaje się chociaż do czegokolwiek. Pieprz się, kobieto. Nic o mnie nie wiesz.

* * *

Teraz biegnę ile sił w nogach. Nie mam pojęcia gdzie, po prostu chcę uciec. Jak najszybciej. Jak najdalej. Jestem już daleko za domem. W zasadzie za budynkiem. To miejsce to nie dom. To tylko cztery ściany, meble i pozory. Przede mną pojawiają się nowe budynki, hale targowe, sklepy. Słońce powoli chyli się ku zachodowi,  robi się coraz ciemniej, mrok spowija otaczającą mnie rzeczywistość. Nie mam pojęcia, gdzie jestem,  zupełnie straciłem orientację w terenie. Słyszę tylko uderzanie stóp o asfalt i miarowy oddech.  Biję się  z moimi myślami…  nie powinienem na niej wyładowywać swoich emocji, ale bądźmy szczerzy… Nie układa nam się dobrze. Ona nie jest już tą samą osobą, którą była podczas naszych pierwszych spotkań, czy później ślubu. Wszystko się zmieniło, czuję, że z każdym dniem oddalamy się od siebie. Nawet dawno nie kochaliśmy się. A to też ma znaczenie. Nie chodzi mi oczywiście o zaspokojenie, ale o więź między mężem a żoną. Tego już po prostu w naszym związku nie ma.
Już teraz wiem, gdzie nogi mnie doprowadziły. Jego dom. Bezmyślnie patrzę na niego. Chcę wyłapać jakiś szczegół, cokolwiek. Jakiś ślad, że Mike tam był. Ale w głębi duszy mam świadomość, że to nie ma sensu. Że policja się już tym zajęła. I że ja z pewnością nie zauważę nic nowego. Ale muszę to zrobić. Przeszukać, spróbować. Inaczej bym miał do siebie żal.

       * * *

            Oczywiście nic nie znalazłem. Próbowałem włamać się jakoś do domu, ale nie dało rady. Policja zabezpieczyła wszystkie wejścia.  No ale czego się spodziewałem… Że zobaczę go siedzącego w fotelu, popijając herbatkę? No cóż. I tak się rozczarowałem, liczyłem na choćby jakikolwiek znak. Teraz naprawdę nie mam zielonego pojęcia dokąd pójść. Jakbym nie miał swojego miejsca w życiu. Nie wytrzymuję już tego psychicznie. Pierdolić wszystko. Muszę się napić. Pójdę do jakiegoś nieznanego, badziewnego  baru, żebym miał pewność, że nikt mnie nie rozpozna. Nie mam ochoty na kontakt z ludźmi.
Dobra.  Przede mną bar o nazwie  „Bar”. Urocza nazwa, oryginalnie. Jednak widzę, że nie ma tam ludzi, jedynie ledwo rozumujący starszy pan, który jest ubrany w czarną pelerynę. Z daleka wygląda jak demon. Wchodzę do środka. Bar jest wręcz malutki. Jedynie trzy stoliki są rozstawione przy ścianach po bokach.  Niedziałająca już od przypuszczalnie dwudziestu lat szafa grająca stoi na samym środku, torując prostą drogę do lady. Nie mam pojęcia, co za idiota to tam postawił. Poza tym na ścianach porozwieszano niedbale plakaty. Bodajże Marylin Monroe i Audrey Hepburn, czyli standard. W powietrzu unoszą się kłęby dymu, które wylatują z fajki samotnego staruszka. Okna zasłonięte są krwistoczerwonymi kotarami, po których widać, że są wysłużone. Mają mnóstwo dziur i przetarć.  Czuć odór wymiocin. Tylko osoba chcąca się ukryć uznałaby to miejsce za idealne. A no cóż, ja jestem w takiej sytuacji, więc wchodzę do środka.
- 5 kolejek poproszę – rzucam od niechcenia barmanowi.
Cholera. A jednak. Zaczyna się.
- Przepraszam, ale no, muszę zadać to pytanie. Bo bardzo przypomina pan tego sławnego, no, z zespołu, jak on tam się nazywa – mężczyzna stuka nerwowo palcami w blat, usiłując przypomnieć sobie ten istotny szczegół. - A! Mam! Przypomina pan  Chestera Benningtona. A moja córka bardzo lubi ten ich zespół, więc może jakiś autograf, zdjęcie… -  pyta się, chcąc nadrobić głupawym uśmiechem.
- Przykro mi, ale to nie ja – opowiadam, naprawdę nie mam nastroju.  – Musiał mnie pan pomylić z nim. Pewnie przez tatuaże.
- O jeny, przepraszam. Czyli 5 kolejek? Widzę, że nieciekawie u pana… No, nie oszukujmy się. Mój bar nie ma dużego powodzenia. Przychodzą tu właśnie tylko tacy, wie pan, co się  chcą napić i zapomnieć. Obstawiam, że to przez dziewczynę, co?
- Może się pan zamknąć! Jedyne czego oczekuję to wódka – odpowiadam niegrzecznie.
Skrępowany barman już więcej się nie odzywa. Po prostu nalewa mi po pięciu kolejkach, pięć kolejnych. I znowu. Pojawiają mi się już mroczki przed oczyma, ledwo kontaktuję ze światem. Rzucam na ladę sto dolarów, niech się chłop ucieszy. Wychodzę z baru. Zdenerwowany jak nigdy. Muszę się wyżyć. Mam pewien pomysł, dość ekscentryczny, trzeba przyznać.
Naciągam kaptur na głowę. Muszę mieć pewność, że nikt mnie nie zidentyfikuje. BAR DLA GEJÓW. No cóż, ten wielki szyld chyba mówi, gdzie się znajduję. Porównując ten bar z poprzednim, zdecydowanie ten wygrywa. Znajduję się w wielkiej sali z neonowymi światłami i głośno brzmiącą muzyką. Na środku jest parkiet do tańca, liczy jakieś 5-6 metrów. Kilka par tańczy, a jedni nawet bezwstydnie się obściskują po środku. Z tyłu, pod czerwoną wnęką, ustawione są czarne stoliki z czerwonymi krzesłami. Na ścianach wiszą zdjęcia sławnych gejów. Ciekawy pomysł. Czuć odświeżacz do powietrza o różanym zapachu. Rozglądam się za jakimś łatwym celem. Mam. Chłopak w kącie. Wygląda na jakieś osiemnaście, góra dwadzieścia  lat, z daleka widać, że pijany, ale nie na tyle, by nie kontaktował.  Ubrany w żółtą  koszulkę w paski, granatowe rurki oraz glany. Czerwone włosy przysłaniają jego niecodzienną twarz, jednak nie zasłaniają oczu. A one są naprawdę niesamowite. Głębokie. Jest wysoki, karnacja ciemniejsza niż u pozostałych bywalców tego miejsca. Chyba wybrałem go podświadomie. Przypomina mi kogoś. I to jak.
- Chcesz się pieprzyć? – rzucam bez ogródek  do lekko zaszokowanego chłopaka.

środa, 1 sierpnia 2012

Małe ogłoszenia

1. Dziękuję za te pozytywne słowa i wskazówki w komentarzach i na Twitterze. Postaram się wziąć je do serca.
2. Czuję, że muszę coś wytłumaczyć, więc nieco dłuższa przemowa się pojawi.
Pisałyście ( chyba dobrze zgaduję... ) o tym, że Chester zachowuje się niedojrzale, że jego emocje niekoniecznie są adekwatne do wieku. Nie chcę, żeby to wpłynęło na to, że np. przestaniecie czytać, gdyż nie spodoba Wam się ten styl. Dlatego już tłumaczę. Taki jest zamysł. Nie mogę dużo mówić, żeby nie zdradzić treści, ale po prostu takie jest jego zachowanie, stosunek do rzeczywistości. Ma on zachowywać się niekiedy jak dziecko, dogłębnie wszystko przeżywać, ponieważ to rzutuje na dalszy rozwój akcji. To tyle, więcej nic nie mówię! Mam nadzieję, że jakoś to przebolejecie. :)
3. Nie wiem, jaki macie stosunek do przekleństw, ale uprzedzam, że będą się pojawiały, gdyż (jak sam o sobie mówi) Chester jest osobą wulgarną, a zresztą według mnie czasami są niezbędne do wyrażania emocji.
4. To chyba na tyle, kolejną część dodam jutro, ewentualnie w piątek.
Miłego dnia!

Ps. Jakby co piszcie na Twittera, zawsze odpowiem - jeszcze raz - @BennondaForever


A PRZYPOMNIAŁAM SOBIE JESZCZE COŚ! UWAGA, UWAGA!
Wszyscy fani LP lubią na Facebooku - <<klik>>