Heeello. Jednak jestem z nowym rozdziałem. Nie wiem, czy się cieszycie, ale stwierdziłam, że lepiej teraz dodać, bo od razu po nowym roku mam nawał zajęć. Więc proszę bardzo - miłego czytania i komentowania. :3
________________________________________________
- No to musimy się kiedyś koniecznie spotkać i pokażesz mi,
na czym grasz czy śpiewasz!
- Okej, to się tyczy też ciebie. Hm, głodny jestem, idziemy
coś zjeść?
- Pewnie, żarłoku. Chodź, usiądziemy tam.
- Tylko że jest taka sprawa… Bo jak ci mówiłem już wcześniej
nie należę do tych ‘lubianych’. Wszystkie przerwy spędzam z reguły w
samotności, chowając się gdzieś na zewnątrz, a ty chcesz, żebym usiadł z
‘elitą’?!
- Przestań pieprzyć. Nie należysz, bo sam to sobie
ubzdurałeś. Ches, ludzie w liceum nie dzielą się na jakieś sekty. Sam sobie
wmówiłeś, że nikt cię nie lubi… Odsepartowałaś się od reszty. Próbowałeś kiedyś
z nimi pogadać?
- No… nie. Ale Mike, ty nie rozumiesz. Jesteś w trzeciej
liceum, każdy cię zna, lubi i szanuje! Ja jestem zwykłym śmieciem z drugiej
klasy, zrozum to.
- Nie jesteś. A jak cię ktoś tak nazwie to mu przypierdolę. I
przestań się tak asekurować swoim powiedzeniem, że jesteś samotnikiem. Nawet
jeśli, to tylko z wyboru. Pozwalasz im, żeby uwierzyli, że jesteś słaby i mogą
cię nie szanować. Ale w rzeczywistości jesteś naprawdę spoko. Więc wyluzuj się
człowieku, to moi znajomi, nie pogryzą cię.
- Ta, zobaczymy.
Mimo że słowa Mike’a po części do mnie trafiają to i tak nie wyobrażam sobie, żeby ludzie,
którzy mnie nie zauważali przez całe dwa lata liceum, nagle stali się moimi
przyjaciółmi. Jestem po prostu realistą.
Podchodzimy z Shinodą do trzyosobowej grupki – dwie
dziewczyny i chłopak siedzą w stoliku w samym centrum stołówki. Nigdy bym nie
pomyślał, że będzie mi dane usiąść razem z nimi. I nie powiem, że mnie to
cieszy. Wolałem trzymać się z dala od tego wszystkiego. A poprzez myśl, że
brakuje mi znajomych, nie miałem na myśli licealnej elity, a wręcz przeciwnie –
outsiderów podobnych do mnie. Ale okej. Niech będzie. Mike ma racje, przy całej
szkole i nauczycielach raczej nic mi nie zrobią, a w najgorszym wypadku uczynię
to, co zawsze, czyli po prostu odejdę.
- Mikey! – słyszę piskliwy głos wyższej dziewczyny, która
energicznie zrywa się z miejsca i rzuca na szyję brunetowi.
On delikatnie łapie ją za plecy, zbliżając i całkowicie
pokonując dystans między nimi. Po czym… całuje ją. Tak bardzo namiętnie. Wkłada
w to wiele zaangażowania. To boli, a nie powinno… Czuję ucisk w sercu. Przecież
nie mam prawa być zazdrosnym… A jednak, gdy ta niezwykle szczupła i ładna
dziewczyna wpija się w jego usta z podwójną siłą, jednocześnie obejmując go,
mam ochotę coś jej zrobić. Jednak on wygląda na niezwykle szczęśliwego. Nie
puszcza szatynki przez dobre kilka minut. Nie interesuje ich, że stali się
obiektem rozmów i mają wielką widownię w postaci uczniów całej szkoły. A
głównym widzem jestem ja… Stojąc zaledwie dwa kroki od nich, wpatruję się z
niedowierzaniem w to, co widzę. Jeny. Czemu jestem takim kretynem i hipokrytą?!
Poznaję chłopaka zaledwie dzień wcześniej, a czuję, jakbym miał do niego prawo
tylko ja, nikt więcej. Dlaczego nie przewidziałem, że może mieć piękną
dziewczynę? I dlaczego nie chciałem tego przewidywać, tylko łudziłem się, że
jest on sam. Kurwa mać, a nawet jeśli byłby sam to po pierwsze mam
niezastąpionego chłopaka. A po drugie, jak widać na załączonym obrazku, Mike z
pewnością nie jest gejem, a w dodatku jest duże prawdopodobieństwo, że
dyskryminuje homoseksualistów.
- Chester, to jest Blair – z zamyśleń wyrywa mnie głos
Shinody, który w końcu odkleił się od swojej dziewczyny.
Podnoszę wzrok i trafiam na parę ciemnozielonych tęczówek
wpatrujących się we mnie. Nasze spojrzenia się przez chwilę konfrontują.
Przynajmniej mam okazję dobrze się jej przyjrzeć… No cóż, nie dziwię się, że
Mike z nią jest. Ta dziewczyna to typ katalogowej piękności. Mimo że jestem
gejem, doceniam wygląd płci przeciwnej. Blair jest wysoka, co dodaje jej uroku,
gdyż jest też szczupła, więc bez wątpienia mogłaby uchodzić za modelkę. Długie
brązowe włosy z rozjaśnionymi końcówkami ma splecione w warkocz, który opływa
jej ramię. Ubrana jest w dopasowany czarny top z dużym dekoltem, który
eksponuje jej biust. Jej nadgarstki zdobi kilka czarnych i czerwonych rzemyków.
Poza tym krótkie shorty ozdobione ćwiekami, a do tego trampki i podkolanówki. Ma
dziewczyna styl, trzeba przyznać.
- Cześć, Blair, miło cię poznać – wyciągam rękę do
dziewczyny.
- No hej. Ciebie też – ściska moją dłoń i odwzajemnia
uśmiech.
Hm, nie jest taka zimna i zakochana w sobie, na jaką wygląda.
Po tonie głosu i zachowaniu można ją uznać za całkiem sympatyczną. Mógłbym
nawet ją polubić, gdyby nie fakt, że jest z NIM.
- Mike, pojebało cię? Dlaczego ściągnąłeś tu tego niedojdę? –
zaczyna się, a jednak wiedziałem, że nie może być dobrze. Lekceważąc słowa
chłopaka siedzącego przy stole, obracam się z zamiarem wyjścia ze stołówki, ale
nagle zatrzymuje mnie Mike.
- Olej go. Nie odchodź, daj mi to załatwić – szepcze do mnie,
a po chwili zwraca się do swojego kolegi. – Kurwa, Brad, zamknij ryj. Masz
jakiś problem, załatw to ze mną tu i teraz. Jak nie to siedź cicho i nie
komentuj. Gówno cię powinno obchodzić, z kim spędzam czas.
Niejaki Brad chyba po słowach Mike’a traci nieco pewności
siebie i tylko odpowiada.
- Okej, spokojnie. Nie wiedziałem po prostu, że się z nim
kumplujesz.
- No to się dowiedziałeś – odpowiada mu z przekąsem i po
chwili zwraca się do mnie. – Chester, to jest Amy, Amy – Chester, poznajcie się
– wskazuje mi na drobną blondynkę siedzącą przy stole.
Macham jej na powitanie, a ona się lekko uśmiecha. Wygląda,
jakby też nie czuła się w tym środowisku
zbyt pewnie. Od razu widać, że jest nieśmiała. No cóż… Może faktycznie ci
ludzie nie są tacy źli. W końcu to nie żadne najebane dresy, którym tylko jedno
w głowie. No może oprócz tego Brada – on nie wygląda na sympatycznego. Ale poza
tym to zwykła paczka licealistów. Nie lubię tego przyznawać, ale chyba się
myliłem. Sam stwarzam wokół siebie aurę separacji. Uciekam od ludzi, od razu
zakładając, że nie polubią mnie. Oczywiście, nie powiem teraz, że wszystko się
zmieni. Gówno prawda. Nadal będę samotnikiem, może po prostu z większą wiarą w
ludzi i siebie. Ale okej, na dzisiaj dość wrażeń.
- Miło było was poznać. Hm,
Mike, ja lecę.
- Już? No dobra. Ale następnym razem nie uciekniesz tak
łatwo. Na razie.
- Pa, Chester – obracam się, by usłyszeć, do kogo należy ten
głos. To Amy… Pewnie ubzdurałem sobie coś, ale powiedziała to z jakąś dziwną
nutką… seksapilu? Sam nie wiem. A zresztą nieważne. Zdecydowanie się
przesłyszałem. Na tę chwilę dość kontaktów z ludźmi.
DWA TYGODNIE PÓŹNIEJ
Czas jest pojęciem względnym. Gdy słyszymy, że minęło „dużo
czasu”, rozumiemy to w dwojaki sposób. Dla niektórych to kilka lat, a dla innej
części to tydzień. Ja upływ czasu i jego bieg mierzę na podstawie tego, ile się
wydarzyło, bądź jak się zmieniło moje życie. Biorąc pod uwagę te kryteria, to
bez wątpienia mogę powiedzieć, że czas leci niezwykle szybko. Patrząc na moje
życie zaledwie dwa tygodnie temu, każdy powiedziałby, że jestem nieudacznikiem,
samotnikiem, pedałem bez żadnych znajomych. A teraz? Poznałem Mike’a. To
wszystko odmieniło. W ciągu tych czternastu dni zaczęliśmy spędzać ze sobą dosłownie
każdą minutę. W szkole na każdej przerwie, po lekcjach, w weekendy... Dosłownie
staliśmy się nieodłączni. Tam, gdzie Chester jest i Mike – i odwrotnie. Mimo że
zdobycie i trwanie w prawdziwej przyjaźni zajmuje często kilkanaście lat, to
rozpoznanie bratniej duszy jest znacznie krótszym procesem. Bez wahania mogę
stwierdzić, że Mike jest moją bratnią duszą. Jest drugą osobą na całym świecie,
przy której mogę być sobą. Nie powiem, że dzięki niemu jestem popularny, mam
znajomych. Nie… Zdecydowanie nie. Na wyobrażenie: ja pomiędzy wielką grupą znajomych,
popijając piwo i rozmawiając z każdym, mam ochotę wybuchnąć śmiechem. Kto ma
usposobienie samotnika, zawsze jakaś cząstka tego w nim zostanie. Co nie
zmienia faktu, że moje życie się zmieniło. Może nie o sto osiemdziesiąt stopni,
ale o dziewięćdziesiąt na pewno. Przez Mike’a poznałem jeszcze kilka osób i w
pewnym stopniu zaczęliśmy się ze sobą trzymać. Szczególnie z Amy – lubię tę
dziewczynę. Może dlatego, że jesteśmy do siebie odrobinę podobni i nie
potrzebujemy wielu osób czy nie wiadomo jakich zajęć , żeby się dobrze czuć w
swoim towarzystwie. Ale i tak to wszystko ginie w cieniu jego. Jego –
oczywiście – Shinody. Nawet obstawa i wszyscy w domu wiedzą już, kim on jest. Nie zapomnę miny
ojca, gdy pierwszy raz zaprosiłem do siebie pół-Japończyka. Pił kawę i gdy
zobaczył, że przyprowadziłem jakiegoś znajomego do siebie,
pierwszy raz odkąd z nimi mieszkam, nie licząc Jake’a, zadławił się napojem i dostał
niewyobrażalnego ataku kaszlu. Jak widać nikt się nie spodziewał, że przyjdzie
pora, że przestanę żyć tylko i wyłącznie we własnym cieniu. Ale po części boli
mnie to… Przez Mike’a mam wrażenie, że zaniedbuję Jake’a. Mimo że mieszka poza
miastem i mamy szansę widzieć się zaledwie kilka razy w miesiącu, to mam
wrażenie, że nasz kontakt i tak słabnie… Okej. Zaproszę go do siebie. Nie
gadaliśmy twarzą w twarz właśnie od… jakiś dwóch tygodni. W zasadzie to jestem
ciekawy, jak zareagują zastępczy… Nigdy nie rozmawialiśmy o mojej orientacji,
bo ogólnie nigdy nie rozmawiamy. No cóż, czas pokaże. I właśnie w tej chwili
rozlega się dźwięk dzwonka:
Hello? hello? hello? How low.
Hello? hello? hello? How low.
Hello? hello? hello? How low.
Hello? hello? hello?
O wilku mowa…
- Jake!
- Wow, po tych sześciu lat znajomości znasz moje imię,
braaaawo.
- Dobra, skończ. Mów, co u ciebie! – praktycznie krzyczę do
słuchawki, ciesząc się, że mój chłopak się akurat odezwał.
- Po staremu. Słuchaj za dwa dni będę w mieście, masz czas?
- Dla ciebie zawsze – idealna okazja. – Jak chcesz możemy iść do mnie.
- Pewnie, jeszcze pytasz… Tęsknię za tobą, twoim ciałem… -
jestem pewien, że w tym momencie odgarnął grzywkę. To jego taki znak, nawyk,
który zawsze robi, gdy ze mną rozmawia i wchodzimy w taką tematykę…
- Ja za twoim też. Szykuj się, że nie odkleję się od twoich
ust, gdy tylko się zobaczymy.
- Uwierz, że nie przeszkadza mi to. A jak tam u ciebie?
Właśnie w tym momencie zauważam Mike’a wyłaniającego się zza
ulicy, który macha mi na powitanie. Cholera.
- A dobrze, opowiem ci, jak się spotkamy. Muszę już kończyć,
wybacz. Kocham cię. Pa.
Nie czekając na
odpowiedź, rozłączam się i szybko chowam telefon. Nie jestem jeszcze gotowy
powiedzieć Mike’owi z kim rozmawiałem. Czy też, kim ten ‘ktoś’ dla mnie jest.
- Heej, właśnie miałem iść do ciebie.
- No popatrz, jakie zrządzenie losu. To z jakiego powodu pan
Shinoda chciał mnie odwiedzić?
- Dzisiaj. Wieczór. Impreza. Alkohol. Będzie zajebiście – i idziesz
tam! Nie ma ani słowa sprzeciwu!
- Ale, Mike… - chciałem ciągnąć wypowiedź, że nie znam tam
prawie nikogo i nie mam na to ochoty, ale oczywiście on wcina mi się w połowę
zdania.
- Zamknij się. Idziesz. Koniec i kropka. O dwudziestej w
klubie ‘Heather’.
____________________________________________________