Zanim przeczytacie posłuchajcie sobie piosenki Home - Three Days Grace. Jeżeli chcecie, oczywiście.
A, chciałam jeszcze dodać, że niektóre fakty z ich życia, itp. mogą być lekko zmodyfikowane, jeżeli nie teraz to później. Taki po prostu jest mój zamysł. No to zapraszam. Dzisiaj dłuższy rozdział, gdyż tak doradzaliście na twitterze. Szczerze? Nie jestem z niego zadowolona, ale już nic lepszego nie wymyślę. No to enjoy! I oczywiście proszę o komentarze. :) Aha, przepraszam za błędy, jeżeli owe się pojawią.
_____________________________________
Czuję smak jego ust na swoich wargach. Czuję zapach jego ciała. Perfumy o piżmowym zapachu oraz lekka woń niedawno wypalonego papierosa. Czuję jego ramiona na moim torsie. Czuję go. Nie wiem, co wyrabiam. Dlaczego go całuję, przecież w życiu by mi do głowy nie przyszło, że pocałuję faceta. Cholernie przystojnego, ale jednak. A homoseksualizm? Nigdy. Ale ten pocałunek… podoba mi się to. Napieram coraz mocniej na jego wargi, czując, że Mike delikatnie odwzajemnia pocałunek. Jego dłonie błądzą po moich plecach, jakby chciały uchwycić każdy szczegół. Delikatne w dotyku palce gładzą mnie po wszystkich tatuażach, odtwarzając ich kontury. Całując go, zaczynam rozpinać koszulę. On, nieśmiało, nadal obejmuje mnie. Czuję pożądanie… moje dłonie zsuwają się coraz niżej… Nie potrafię się kontrolować. Jeny! Ale co ja wyprawiam! Nie mieści mi się to w głowie… Bo owszem, ja kocham Mike’a. Ale zawsze myślałem, że jest to uczucie łączące dobrych przyjaciół, a nie dwojga zakochanych. Ale jego dotyk, pocałunki… Podoba mi się to. Tak bardzo. Mike nie próbuje mnie powstrzymać. Jestem tak szczęśliwy. Przed sobą widzę piękny krajobraz niecodziennych amerykańskich plaż. Letnia bryza na mojej skórze powoduje lekkie dreszcze. I wreszcie najpiękniejsze. Mike. Jest tu ze mną. Stoimy wtuleni w siebie. Mam wrażenie, że właśnie tego mi brakowało, że to pomoże mi zapomnieć o tym, co było i ruszyć na przód. I wtedy moje rozważania przerywa jego roztrzęsiony głos. Uwalnia się z mojego uścisku.
- Chester… Ja.. ja nie mogę! Co my robimy! Przecież to jest
złe. My… no to nie powinno tak być. Masz rodzinę, kochającą żonę, dzieci! Nie możesz tego zrujnować przez jakieś
cholerne pocałunki ze mną. Poniosło nas… To tyle. Obaj nie jesteśmy tacy –
spogląda w niebo, nie potrafi patrzeć mi w oczy i wytrzymać presji mojego
spojrzenia. - To przez alkohol i
załamanie… To jest za dużo dla mnie – krzyknął Mike i najzwyczajniej w świecie
uciekł.
- Jacy, cholera, nie jesteśmy? CO? Mike? Co ty robisz? Jesteś
pieprzniętym tchórzem, który po tym wszystkim ucieka! – krzyczę w zasadzie sam
do siebie, gdyż wiem, że on jest już daleko. – Łatwiej jest uciec! Kojarzysz te
słowa może, co?!
Nie powinno tak być! Jak on mógł… Najpierw całuje, daje
nadzieję, a potem kurwa co! Ucieka. Świetnie, dzięki wielkie, Mike. I znowu.
Zaczyna się… łzy płyną po moich policzkach, skapują na czerwoną koszulę
zostawiając ślady. Szum fal rozbrzmiewa dookoła. Trzęsę się, ale nie z zimna. Z bólu, tęsknoty,
rozczarowania. To zabija mnie od środka.
* * *
Jestem załamany. Wściekły. Zdruzgotany. Zdenerwowany. A
przede wszystkim smutny. A minął już tydzień. Całe szczęście, że po ostatnim
koncercie mieliśmy wolne. Nadal nie wiem, co sobie myślałem, całując go. Przed
chwilą miałem ochotę go wypatroszyć za ucieczkę, ale przecież to moja wina.
Chłopak ma ułożone życie, aż tu nagle pojawiam się ja. Nieudacznik, który nie
potrafi rozliczyć się z przeszłością, wypłakuje się i żali przyjacielowi i
potem go całuje. Ba! Żeby tylko! Gdyby mnie nie powstrzymał… Chciałem, żeby zdarzyło się coś więcej. Marzyłem o tym. Jak ja się pokażę mu na oczy? Przecież
niedługo gramy kolejny koncert, a za
kilka dni wieczorem mamy próbę. A… a co, jeśli powiedział reszcie. Proszę, oby
nie. On nie jest taki, ale skąd mam wiedzieć, może moje zachowanie tak go
rozwścieczyło, że nawet poda do mediów informację, że nachlany Bennington
rzucił się na swojego przyjaciela i chciał go zaliczyć?! Wierzę jednak w to, że
Mike wie, jak źle ze mną jest i że nie dorzuci kolejnej cegły, która jeszcze
dogłębniej zburzy moją psychikę.
Chyba przeżyłem już wszystkie możliwe emocje po wczorajszej
nocy. Teraz, gdy idę ciemnymi uliczkami Los Angeles, przemykam przez najciaśniejsze
zaułki, czuję zażenowanie i wstyd. Jak ja mam mu w oczy spojrzeć?! Jak dalej
potoczy się nasza kariera… Nawet teraz, gdy spotykam przypadkowych ludzi i
wymieniamy spojrzenia, to czuję, jakby wszystko wiedzieli. Dosłownie tak,
jakbym miał wielki szyld na czole: „Chester jak dziecko wypłakiwał się swojemu
przyjacielowi w rękaw, wzbudzał żal w sercu, żeby potem się na niego rzucić z
zamiarem przespania się z nim”. Właśnie to widzę w oczach każdej osoby, którą
mijam. Oczywiście, gdzieś w środku wiem, że oni po prostu bezmyślnie na mnie
patrzą, zastanawiając się, czy to ten „co drze mordę w LP”.
Ale wracając do Mike’a. My przecież jesteśmy wokalistami zespołu.
Wszystko robimy RAZEM. Od prób, poprzez pisanie tekstów i niekiedy komponowanie,
po chodzenie razem na lunch i imprezy. Przez jeden czyn to wszystko zniknie…
Nie! Nie mogę na to pozwolić. Wejdę tam z godnością, udając, że nic się nie
wydarzyło. To boli, cholernie boli, ale jestem to winny chłopakom. Brad, Dave,
Joe, Rob, ale też Mike nie zasługują na rozpad zespołu. Tak ciężko pracowaliśmy,
by dojść do tego miejsca, w którym aktualnie jesteśmy. Tyle wysiłku, zarwane
nocki, tysiące koncertów, jeszcze więcej wywiadów. Nie pozwolę tego
zaprzepaścić. Dlatego też, powtarzam to sobie po raz kolejny, wejdę do tej
sali, zaśpiewam swoje i dam radę uporać się ze swoimi uczuciami. Może nawet coś
pożytecznego dzięki temu powstanie… Jakaś piosenka choćby. Zawsze
najpiękniejsze piosenki, to te, które są prawdziwe. A autentyczności moich uczuć mogę być pewny.
* * *
Dobra. Jestem na miejscu. Stoję przed drzwiami do sali prób.
Muszę się uspokoić. Wdech, wydech. I tym
sposobem uśmiechnięty wchodzę.
- Hej! To jak, zabieramy się do roboty? – pytam.
Jednak zastygam w bezruchu. Znajduję się w dużej sali, gdzie
na ogół puszczana jest głośno muzyka, którą słychać ulicę dalej. A zamiast
energicznych chłopaków, którzy krzyczą, wydurniają się i grają na swoich
ukochanych instrumentach, zastaję czworo
przygnębionych ludzi, którzy pochyleni siedzą nad stołem i nawet nie zauważają
mojego przyjścia. Są pogrążeni w cichej dyskusji. Dopiero, gdy po raz kolejny
się odzywam, zauważają mnie. Jest też
inna rzecz, która rzuca się w oczy. Nie ma go. Tak bardzo bałem się tej
konfrontacji, ale teraz, gdy nie widzę go, czuję pustkę. I po prostu tęsknię. Chłopacy
nerwowo spoglądają na siebie, nie wiedząc, kto i od czego ma zacząć. W końcu
wyrok pada na Brada. On przeklina cicho pod nosem i zwraca się do mnie.
- Chaz, musimy ci coś powiedzieć. Pamiętasz, jak w nocy po koncercie
rozdzieliliśmy się?
Dość zabawne pytanie,
jeśli chodzi o moją sytuację… Przecież myślę o tym cały czas, przez dwadzieścia cztery godziny na
dobę. Podczas wykonywania każdej czynności życiowej, jednak moja wypowiedź jest
dość wymijająca.
- Kojarzę.
- No właśnie. Bo byłeś wtedy z Shinodą… I on nie wrócił do
tej pory – orzeka Brad głosem człowieka zdruzgotanego.
- Pewnie zapomniał o próbie i
przyjdzie za pięć minut, nie wiem, czemu panikujecie.
- O to chodzi, że on nie przyjdzie, Chester. Tak bardzo
ciężko jest o tym mówić, a jeszcze ciężej jest to przyjąć do wiadomości. –
odrzekł Rob, bawiąc się nerwowo komórką. - Ale musisz wiedzieć. On zaginął.
Dowiedzieliśmy się dzisiaj rano… Zadzwoniła jego znajoma z pytaniem, czy wiemy
, co się dzieje z nim, bo nie pojawia się i nie kontaktuje od tygodnia. Wtedy
my też zaczęliśmy go szukać. I nic. Przepadł jak kamień w wodę. Jutro rano
pojawi się informacja o jego zaginięciu w mediach, roześlą jego zdjęcia.
Bla, bla, bla. W tej chwili nie słyszałem już nic. Tylko
niemrawe szepty. A dlaczego? Wszystko to zostało uciszone pustką i bólem w
sercu. Mike zaginął. Mój najlepszy przyjaciel. Wybawca. Osoba, którą, mimo że
ciężko mi się przyznać przed samym sobą, kochałem. Całym sobą, każdą cząstką
mojego ciała. A teraz nie ma go… Nikt nie wie, gdzie jest. Przecież nawet nikt
nie wie, czy on żyje! Jeny, nie, nie mogę nawet o tym myśleć, już przeszywa
mnie dreszcz. On MUSI żyć. Proszę, błagam…
- Chyba przeżył szok – gdzieś dalej słyszę szepty kolegów.
- Ja.. Nic mi nie jest. Po prostu boję się – odpowiedziałem
szczerze.
*
* *
Ale jednak „coś” mi jest. Nie wierzę, że to się stało. Tak
bardzo chciałbym go znaleźć, znowu trzymać w swoich ramionach. Czas mija mi
bardzo powoli, każda sekunda przynosi coraz więcej wątpliwości i bólu. Patrzę
na zegarek. Wskazówki miarowo suną po tarczy. Tik-tak… Kocham cię, Mike. Tik-tak… Tęsknie,
Mike. Tik-tak… Wracaj, Mike. A nawet
jeżeli nigdy byś miał się do mnie nie odezwać, gdybyś mnie nienawidził, gardził
mną… ja nadal pragnę twojego powrotu. Siedzę w pustym pokoju z zasuniętymi
roletami. Drzwi zamknąłem na klucz. Żona myśli, że się źle czuję i jestem
chory. Ubłagałem ją jakoś, żeby zostawiła mnie w spokoju. Leżąc na łóżku,
zamęczam samego siebie. Czuję się, że wszystko wymyka mi się z kontroli. Jakbym
był paranoikiem i miał schizofrenię. Nie mam prawa choćby przez minutę czuć się
dobrze. Przestałem jeść. Teraz tylko leżę na łóżku, puszczając piosenki Mike’a.
Jego głos ma mi przypominać, co się stało.
Co się z nim stało? Gdzie jest? Czy wszystko w porządku?
Dlaczego to właśnie on? Te pytania męczą mnie przez cały czas. Tak bardzo
chciałbym coś zrobić, ale jak?! Jedyną informacją, którą mamy jest to, że był
ze mną przez kilka godzin po występie. A
potem uciekł. Choć o tym policji nie wspomniałem. Wymyśliłem na poczekaniu jakąś bajeczkę, że ok
trzeciej nad ranem rozstaliśmy się. Naprawdę to musiałbym im opowiedzieć całą
historię, a tego definitywnie nie chciałem robić. Jestem pieprzonym egoistą…
Nawet nie zwróciłem uwagi, że mojego przyjaciela nie ma, bałem się tylko o swój
tyłek. Wciąż snułem rozważania, jak JA się pozbieram. Jak JA dam radę. Czy nie
rozpowie i czy nie wpłynie to na MNIE. Nie mogę patrzeć w lustro. Nienawidzę
siebie.
Dzisiaj rozesłano też
jego zdjęcia i opis wyglądu… Dość paradoksalne. Jest znanym artystą, miliony
ludzi mają jego zdjęcia, choćby nad łóżkiem, ale gdy zaginie, nic tak w
rzeczywistości nie jest pewne. Wydaliśmy także oświadczenie, że Linkin Park
zawiesza działalność, dopóki Mike się nie odnajdzie. No właśnie. Wiem, że jest
dorosłym człowiekiem, który potrafi sobie radzić w trudnych sytuacjach, ale tak
cholernie się o niego boję, że zaczynam wymyślać najczarniejsze scenariusze. Do
głowy przyszła mi scena z… „Mody na sukces”. Gdy ta popieprzona wariatka
porwała dziecko i aby nikt się nie zorientował, że to ono, przefarbowała włosy
i zmieniła ubrania. Nawet nie wiem, skąd o tym wiem… Może kojarzę to z czasów,
gdy jeszcze nie zaangażowałem się w
zespół i przesiadywałem z Sam przed telewizorem. Jeny! Jak źle ze mną jest?! Zamiast wymyślać
jakieś konstruktywny plan, by odnaleźć mojego przyjaciela, ja snuję rozważania
na temat jakiegoś serialowego tasiemca. Świetnie.
Okej, Chester, dasz radę, myśl. Gdzie Mike może być… Kurwa,
wszędzie! No cóż, moja wewnętrzna rozmowa z samym sobą zdecydowanie nie
pomaga.
- Kochanie, nie wyglądasz za dobrze. Coś się stało? – pyta
mnie moja małżonka, przerywając rozmyślania.
Kurde. Zapomniałem teraz zamknąć drzwi na klucz. Świetnie, teraz to na pewno nie da mi spokoju.
Kurde. Zapomniałem teraz zamknąć drzwi na klucz. Świetnie, teraz to na pewno nie da mi spokoju.
- A jak, do cholery, myślisz? Jak mam wyglądać, gdy mój
najlepszy przyjaciel zaginął, chuj wie, gdzie jest?! Jak mam wyglądać, gdy co
wieczór nie mogę zasnąć, bo trapią mnie wszystkie złe wspomnienia, co? - krzyczę na nią, gestykulując impulsywnie. – Jak ma być, gdy w ogóle się
między nami nie układa? Kurwa, jak? Jesteś tak głupia jak but. A może i nawet
głupsza. Bo wiesz co? Do cholery jasnej! But ma większe zastosowanie w moim
życiu niż ty. Przydaje się chociaż do czegokolwiek. Pieprz się, kobieto. Nic o
mnie nie wiesz.
*
* *
Teraz biegnę ile sił w nogach. Nie
mam pojęcia gdzie, po prostu chcę uciec. Jak najszybciej. Jak najdalej. Jestem
już daleko za domem. W zasadzie za budynkiem. To miejsce to nie dom. To tylko
cztery ściany, meble i pozory. Przede mną pojawiają się nowe budynki, hale
targowe, sklepy. Słońce powoli chyli się ku zachodowi, robi się coraz ciemniej, mrok spowija
otaczającą mnie rzeczywistość. Nie mam pojęcia, gdzie jestem, zupełnie straciłem orientację w terenie.
Słyszę tylko uderzanie stóp o asfalt i miarowy oddech. Biję się z moimi myślami… nie powinienem na niej wyładowywać swoich
emocji, ale bądźmy szczerzy… Nie układa nam się dobrze. Ona nie jest już tą
samą osobą, którą była podczas naszych pierwszych spotkań, czy później ślubu.
Wszystko się zmieniło, czuję, że z każdym dniem oddalamy się od siebie. Nawet
dawno nie kochaliśmy się. A to też ma znaczenie. Nie chodzi mi oczywiście o
zaspokojenie, ale o więź między mężem a żoną. Tego już po prostu w naszym
związku nie ma.
Już teraz wiem, gdzie nogi mnie doprowadziły. Jego dom.
Bezmyślnie patrzę na niego. Chcę wyłapać jakiś szczegół, cokolwiek. Jakiś ślad,
że Mike tam był. Ale w głębi duszy mam świadomość, że to nie ma sensu. Że
policja się już tym zajęła. I że ja z pewnością nie zauważę nic nowego. Ale
muszę to zrobić. Przeszukać, spróbować. Inaczej bym miał do siebie żal.
* * *
Oczywiście
nic nie znalazłem. Próbowałem włamać się jakoś do domu, ale nie dało rady.
Policja zabezpieczyła wszystkie wejścia. No ale czego się spodziewałem… Że zobaczę go
siedzącego w fotelu, popijając herbatkę? No cóż. I tak się rozczarowałem,
liczyłem na choćby jakikolwiek znak. Teraz naprawdę nie mam zielonego pojęcia dokąd
pójść. Jakbym nie miał swojego miejsca w życiu. Nie wytrzymuję już tego
psychicznie. Pierdolić wszystko. Muszę się napić. Pójdę do jakiegoś nieznanego,
badziewnego baru, żebym miał pewność, że
nikt mnie nie rozpozna. Nie mam ochoty na kontakt z ludźmi.
Dobra. Przede mną bar
o nazwie „Bar”. Urocza nazwa,
oryginalnie. Jednak widzę, że nie ma tam ludzi, jedynie ledwo rozumujący starszy
pan, który jest ubrany w czarną pelerynę. Z daleka wygląda jak demon. Wchodzę
do środka. Bar jest wręcz malutki. Jedynie trzy stoliki są rozstawione przy
ścianach po bokach. Niedziałająca już od
przypuszczalnie dwudziestu lat szafa grająca stoi na samym środku, torując
prostą drogę do lady. Nie mam pojęcia, co za idiota to tam postawił. Poza tym
na ścianach porozwieszano niedbale plakaty. Bodajże Marylin Monroe i Audrey
Hepburn, czyli standard. W powietrzu unoszą się kłęby dymu, które wylatują z fajki
samotnego staruszka. Okna zasłonięte są krwistoczerwonymi kotarami, po których
widać, że są wysłużone. Mają mnóstwo dziur i przetarć. Czuć odór wymiocin. Tylko osoba chcąca się
ukryć uznałaby to miejsce za idealne. A no cóż, ja jestem w takiej sytuacji,
więc wchodzę do środka.
- 5 kolejek poproszę – rzucam od niechcenia barmanowi.
Cholera. A jednak. Zaczyna się.
- Przepraszam, ale no, muszę zadać to pytanie. Bo bardzo
przypomina pan tego sławnego, no, z zespołu, jak on tam się nazywa – mężczyzna
stuka nerwowo palcami w blat, usiłując przypomnieć sobie ten istotny szczegół.
- A! Mam! Przypomina pan Chestera
Benningtona. A moja córka bardzo lubi ten ich zespół, więc może jakiś autograf,
zdjęcie… - pyta się, chcąc nadrobić
głupawym uśmiechem.
- Przykro mi, ale to nie ja – opowiadam, naprawdę nie mam
nastroju. – Musiał mnie pan pomylić z
nim. Pewnie przez tatuaże.
- O jeny, przepraszam. Czyli 5 kolejek? Widzę, że nieciekawie
u pana… No, nie oszukujmy się. Mój bar nie ma dużego powodzenia. Przychodzą tu
właśnie tylko tacy, wie pan, co się chcą
napić i zapomnieć. Obstawiam, że to przez dziewczynę, co?
- Może się pan zamknąć! Jedyne czego oczekuję to wódka – odpowiadam
niegrzecznie.
Skrępowany barman już więcej się nie odzywa. Po prostu nalewa mi po pięciu
kolejkach, pięć kolejnych. I znowu. Pojawiają mi się już mroczki przed oczyma,
ledwo kontaktuję ze światem. Rzucam na ladę sto dolarów, niech się chłop
ucieszy. Wychodzę z baru. Zdenerwowany jak nigdy. Muszę się wyżyć. Mam pewien
pomysł, dość ekscentryczny, trzeba przyznać.
Naciągam kaptur na głowę. Muszę mieć pewność, że nikt mnie
nie zidentyfikuje. BAR DLA GEJÓW. No cóż, ten wielki szyld chyba mówi, gdzie
się znajduję. Porównując ten bar z poprzednim, zdecydowanie ten wygrywa. Znajduję
się w wielkiej sali z neonowymi światłami i głośno brzmiącą muzyką. Na środku
jest parkiet do tańca, liczy jakieś 5-6 metrów. Kilka par tańczy, a jedni nawet
bezwstydnie się obściskują po środku. Z tyłu, pod czerwoną wnęką, ustawione są
czarne stoliki z czerwonymi krzesłami. Na ścianach wiszą zdjęcia sławnych
gejów. Ciekawy pomysł. Czuć odświeżacz do powietrza o różanym zapachu. Rozglądam
się za jakimś łatwym celem. Mam. Chłopak w kącie. Wygląda na jakieś
osiemnaście, góra dwadzieścia lat, z
daleka widać, że pijany, ale nie na tyle, by nie kontaktował. Ubrany w żółtą
koszulkę w paski, granatowe rurki oraz glany. Czerwone włosy przysłaniają
jego niecodzienną twarz, jednak nie zasłaniają oczu. A one są naprawdę
niesamowite. Głębokie. Jest wysoki, karnacja ciemniejsza niż u pozostałych
bywalców tego miejsca. Chyba wybrałem go podświadomie. Przypomina mi kogoś. I
to jak.
- Chcesz się pieprzyć? – rzucam bez ogródek do lekko zaszokowanego chłopaka.
Łaaaaaaa, podoba mi się! :D Opis pocałunku jest super. Cała akcja ciekawie poprowadzona, pozytwnie mnie zaskoczyłaś. :)Nie mogę się doczekać, co będzie dalej.
OdpowiedzUsuńDzięki, opis pocałunku zmieniałam dużo razy, żeby właśnie tak jak radziłaś dłużej to opisać i trochę szerzej. :D
UsuńTo bardzo się cieszę, że pomogłam, bo wyszło ci naprawdę ładnie. :)
UsuńKońcówka mnie rozwaliła :D Zaskoczyłaś mnie tym zaginięciem Mike'a :) Rozdział jest długi, opisy 'szerokie' :) Same plusy :)
OdpowiedzUsuńzajebiste w chuj albo nawet bardziej. biedny Chez :< głupi Mike :< ale koniec epicki.. jak mogłaś mnie tak zostawić teraz z bijącymi się myślami !!!! wszystko zajebiste, masz 15 lat ale nie piszesz jak gówniara. plus na plusie. poprosze więcej i to szybko!
OdpowiedzUsuńa ja tam zaskoczona nie jestem, od razu wiedziałam że to będzie dobre:) końcówka rozwalająca, ale tym samym narażasz się na konieczność pisania codziennie, gdyż jestem cholernie niecierpliwym człowiekiem hahaha:) prosze więcej!
OdpowiedzUsuńHaha boskie:) Zwłaszcza to jak opisujesz pocałunek... Wszystko tak delikatnie i wgl a na koniec Chcesz się pieprzyć? ;D Haha wielki + za całokształt<3 Będę wpadać częściej<3 ~Sugar_Venom
OdpowiedzUsuńI WANNA TAKE YOU TO THE GAAAAAY BAAAAAR XD
OdpowiedzUsuńnie no, fajne :3 ciekawy masz styl pisania, ten rozdział jest dużo lepszy niż poprzedni :D Oby tak dalej!
No i to "chcesz się pieprzyć?" xD boskie, czekam na pornooo~
----
a-modern-lie.blogspot.com
Chce więcej *-* i to jak najszybciej ! genialnie piszesz opisy i wgl ! boskie zakończenie xD
OdpowiedzUsuńhej, tu exponisse z twittera:) powiem ci, że jak na twoje 15 lat to serio świetnie ci idzie to pisanie! ten rozdział jest zdecydowanie lepszy od poprzedniego, jest więcej opisów i jest dłuższy, ale i tamten był fajny. oby tak dalej! będę wpadała, bo jestem ciekawa co wymyślisz xd
OdpowiedzUsuńKocham Cię kobieto ;3
OdpowiedzUsuńSzczerze mówiąc to przez ciebie i yeahfortrees zaczęlam czytam Yaoi, prosze, powiedz że ten chłopak z klubu to Mike tylko się farbnął xD ?
łiii, cieszę się, że czytasz bennody, bo to takie fajne. :3 EKHEM. Chyba mi przykro, ale nie. XD
UsuńJeee, 2 rozdział, już się nie mogłam doczekać. Sama mogę pisać rozdziały raz w miesiącu, ale jak czytam to najchętniej bym chciała widzieć codziennie nowy. xd
OdpowiedzUsuńJak to Mike zniknął? Mam nadzieję, że nic złego mu nie zrobisz i, że szybko się znajdzie. :)
Tak jak wyżej już pisano opis pocałunku świetny, naprawdę. No a słowa Cheza na końcu - rozwaliłaś mnie totalnie! xD
teraz to już nie ma opcji, żebym przestala czytać twoje opowiadanie bo mnie przeogromnie wciągnęło!
Jeju. Czytając ten rozdział wyglądałam tak o__O . Po prostu rewelacja ! Masz wielki talent. Bardzo fajnie sie czyta. Oby było takich więcej ! :) Super ! Już się nie mogę doczekać następnego rozdziału ! ;*
OdpowiedzUsuń