czwartek, 2 sierpnia 2012

In The End: Rozdział II


Zanim przeczytacie posłuchajcie sobie piosenki Home - Three Days Grace. Jeżeli chcecie, oczywiście. 
A, chciałam jeszcze dodać, że niektóre fakty z ich życia, itp. mogą być lekko zmodyfikowane, jeżeli nie teraz to później. Taki po prostu jest mój zamysł. No to zapraszam. Dzisiaj dłuższy rozdział, gdyż tak doradzaliście na twitterze. Szczerze? Nie jestem z niego zadowolona, ale już nic lepszego nie wymyślę. No to enjoy! I oczywiście proszę o komentarze. :) Aha, przepraszam za błędy, jeżeli owe się pojawią.

_____________________________________

Czuję smak jego ust na swoich wargach. Czuję zapach jego ciała. Perfumy o piżmowym zapachu oraz lekka woń niedawno wypalonego papierosa. Czuję jego ramiona na moim torsie. Czuję go. Nie wiem, co wyrabiam. Dlaczego go całuję, przecież w życiu by mi do głowy nie przyszło, że pocałuję faceta. Cholernie przystojnego, ale jednak. A homoseksualizm? Nigdy. Ale ten pocałunek… podoba mi się to. Napieram coraz mocniej na jego wargi, czując, że Mike delikatnie odwzajemnia pocałunek. Jego dłonie błądzą po moich plecach, jakby chciały uchwycić każdy szczegół. Delikatne w dotyku palce gładzą mnie po wszystkich tatuażach, odtwarzając ich kontury. Całując go, zaczynam rozpinać  koszulę.  On, nieśmiało, nadal obejmuje mnie. Czuję pożądanie… moje dłonie zsuwają się coraz niżej… Nie potrafię się kontrolować.  Jeny! Ale co ja wyprawiam! Nie mieści mi się to w głowie… Bo owszem, ja kocham Mike’a. Ale zawsze myślałem, że jest to uczucie łączące dobrych przyjaciół, a nie dwojga zakochanych. Ale jego dotyk, pocałunki… Podoba mi się to. Tak bardzo. Mike nie próbuje mnie powstrzymać. Jestem tak szczęśliwy. Przed sobą widzę piękny krajobraz niecodziennych amerykańskich plaż. Letnia bryza na mojej skórze powoduje lekkie dreszcze. I wreszcie najpiękniejsze. Mike. Jest tu ze mną. Stoimy wtuleni w siebie.  Mam wrażenie, że właśnie tego mi brakowało, że to pomoże mi zapomnieć o tym, co było i ruszyć na przód. I wtedy moje rozważania przerywa jego roztrzęsiony głos. Uwalnia się z mojego uścisku.  
- Chester… Ja.. ja nie mogę! Co my robimy! Przecież to jest złe. My… no to nie powinno tak być. Masz rodzinę, kochającą żonę,  dzieci! Nie możesz tego zrujnować przez jakieś cholerne pocałunki ze mną. Poniosło nas… To tyle. Obaj nie jesteśmy tacy – spogląda w niebo, nie potrafi patrzeć mi w oczy i wytrzymać presji mojego spojrzenia. -  To przez alkohol i załamanie… To jest za dużo dla mnie – krzyknął Mike i najzwyczajniej w świecie uciekł.
- Jacy, cholera, nie jesteśmy? CO? Mike? Co ty robisz? Jesteś pieprzniętym tchórzem, który po tym wszystkim ucieka! – krzyczę w zasadzie sam do siebie, gdyż wiem, że on jest już daleko. – Łatwiej jest uciec! Kojarzysz te słowa może, co?!
Nie powinno tak być! Jak on mógł… Najpierw całuje, daje nadzieję, a potem kurwa co! Ucieka. Świetnie, dzięki wielkie, Mike. I znowu. Zaczyna się… łzy płyną po moich policzkach, skapują na czerwoną koszulę zostawiając ślady. Szum fal rozbrzmiewa dookoła.  Trzęsę się, ale nie z zimna. Z bólu, tęsknoty, rozczarowania. To zabija mnie od środka.


* * *

Jestem załamany. Wściekły. Zdruzgotany. Zdenerwowany. A przede wszystkim smutny. A minął już tydzień. Całe szczęście, że po ostatnim koncercie mieliśmy wolne. Nadal nie wiem, co sobie myślałem, całując go. Przed chwilą miałem ochotę go wypatroszyć za ucieczkę, ale przecież to moja wina. Chłopak ma ułożone życie, aż tu nagle pojawiam się ja. Nieudacznik, który nie potrafi rozliczyć się z przeszłością, wypłakuje się i żali przyjacielowi i potem go całuje. Ba! Żeby tylko! Gdyby mnie nie powstrzymał… Chciałem, żeby  zdarzyło się coś więcej. Marzyłem o tym.  Jak ja się pokażę mu na oczy? Przecież niedługo  gramy kolejny koncert, a za kilka dni wieczorem mamy próbę. A… a co, jeśli powiedział reszcie. Proszę, oby nie. On nie jest taki, ale skąd mam wiedzieć, może moje zachowanie tak go rozwścieczyło, że nawet poda do mediów informację, że nachlany Bennington rzucił się na swojego przyjaciela i chciał go zaliczyć?! Wierzę jednak w to, że Mike wie, jak źle ze mną jest i że nie dorzuci kolejnej cegły, która jeszcze dogłębniej zburzy moją psychikę.
Chyba przeżyłem już wszystkie możliwe emocje po wczorajszej nocy. Teraz, gdy idę ciemnymi uliczkami Los Angeles, przemykam przez najciaśniejsze zaułki,  czuję zażenowanie i wstyd.  Jak ja mam mu w oczy spojrzeć?! Jak dalej potoczy się nasza kariera… Nawet teraz, gdy spotykam przypadkowych ludzi i wymieniamy spojrzenia, to czuję, jakby wszystko wiedzieli. Dosłownie tak, jakbym miał wielki szyld na czole: „Chester jak dziecko wypłakiwał się swojemu przyjacielowi w rękaw, wzbudzał żal w sercu, żeby potem się na niego rzucić z zamiarem przespania się z nim”. Właśnie to widzę w oczach każdej osoby, którą mijam. Oczywiście, gdzieś w środku wiem, że oni po prostu bezmyślnie na mnie patrzą, zastanawiając się, czy to ten „co drze mordę w LP”.
Ale wracając do Mike’a. My  przecież jesteśmy wokalistami zespołu. Wszystko robimy RAZEM. Od prób, poprzez pisanie tekstów i niekiedy komponowanie, po chodzenie razem na lunch i imprezy. Przez jeden czyn to wszystko zniknie… Nie! Nie mogę na to pozwolić. Wejdę tam z godnością, udając, że nic się nie wydarzyło. To boli, cholernie boli, ale jestem to winny chłopakom. Brad, Dave, Joe, Rob, ale też Mike nie zasługują na rozpad zespołu. Tak ciężko pracowaliśmy, by dojść do tego miejsca, w którym aktualnie jesteśmy. Tyle wysiłku, zarwane nocki, tysiące koncertów, jeszcze więcej wywiadów. Nie pozwolę tego zaprzepaścić. Dlatego też, powtarzam to sobie po raz kolejny, wejdę do tej sali, zaśpiewam swoje i dam radę uporać się ze swoimi uczuciami. Może nawet coś pożytecznego dzięki temu powstanie… Jakaś piosenka choćby. Zawsze najpiękniejsze piosenki, to te, które są prawdziwe. A  autentyczności moich uczuć mogę być pewny.

* * *  

Dobra. Jestem na miejscu. Stoję przed drzwiami do sali prób. Muszę się uspokoić. Wdech, wydech.  I tym sposobem uśmiechnięty wchodzę.
- Hej! To jak, zabieramy się do roboty? – pytam.
Jednak zastygam w bezruchu. Znajduję się w dużej sali, gdzie na ogół puszczana jest głośno muzyka, którą słychać ulicę dalej. A zamiast energicznych chłopaków, którzy krzyczą, wydurniają się i grają na swoich ukochanych instrumentach, zastaję  czworo przygnębionych ludzi, którzy pochyleni siedzą nad stołem i nawet nie zauważają mojego przyjścia. Są pogrążeni w cichej dyskusji. Dopiero, gdy po raz kolejny się odzywam, zauważają mnie.  Jest też inna rzecz, która rzuca się w oczy. Nie ma go. Tak bardzo bałem się tej konfrontacji, ale teraz, gdy nie widzę go, czuję pustkę. I po prostu tęsknię. Chłopacy nerwowo spoglądają na siebie, nie wiedząc, kto i od czego ma zacząć. W końcu wyrok pada na Brada. On przeklina cicho pod nosem i zwraca się do mnie.
- Chaz, musimy ci coś powiedzieć. Pamiętasz, jak w nocy po koncercie rozdzieliliśmy się?
Dość zabawne  pytanie, jeśli chodzi o moją sytuację… Przecież myślę o tym  cały czas, przez dwadzieścia cztery godziny na dobę. Podczas wykonywania każdej czynności życiowej, jednak moja wypowiedź jest dość wymijająca.
- Kojarzę.
- No właśnie. Bo byłeś wtedy z Shinodą… I on nie wrócił do tej pory – orzeka Brad głosem człowieka zdruzgotanego.
- Pewnie zapomniał o próbie i  przyjdzie za pięć minut, nie wiem, czemu panikujecie.
- O to chodzi, że on nie przyjdzie, Chester. Tak bardzo ciężko jest o tym mówić, a jeszcze ciężej jest to przyjąć do wiadomości. – odrzekł Rob, bawiąc się nerwowo komórką. -  Ale musisz wiedzieć. On zaginął. Dowiedzieliśmy się dzisiaj rano… Zadzwoniła jego znajoma z pytaniem, czy wiemy , co się dzieje z nim, bo nie pojawia się i nie kontaktuje od tygodnia. Wtedy my też zaczęliśmy go szukać. I nic. Przepadł jak kamień w wodę. Jutro rano pojawi się informacja o jego zaginięciu w mediach, roześlą jego zdjęcia.
Bla, bla, bla. W tej chwili nie słyszałem już nic. Tylko niemrawe szepty. A dlaczego? Wszystko to zostało uciszone pustką i bólem w sercu. Mike zaginął. Mój najlepszy przyjaciel. Wybawca. Osoba, którą, mimo że ciężko mi się przyznać przed samym sobą, kochałem. Całym sobą, każdą cząstką mojego ciała. A teraz nie ma go… Nikt nie wie, gdzie jest. Przecież nawet nikt nie wie, czy on żyje! Jeny, nie, nie mogę nawet o tym myśleć, już przeszywa mnie dreszcz. On MUSI żyć. Proszę, błagam…
- Chyba przeżył szok – gdzieś dalej słyszę szepty kolegów.
- Ja.. Nic mi nie jest. Po prostu boję się – odpowiedziałem szczerze.

* * *

Ale jednak „coś” mi jest. Nie wierzę, że to się stało. Tak bardzo chciałbym go znaleźć, znowu trzymać w swoich ramionach. Czas mija mi bardzo powoli, każda sekunda przynosi coraz więcej wątpliwości i bólu. Patrzę na zegarek. Wskazówki miarowo suną po tarczy.  Tik-tak… Kocham cię, Mike. Tik-tak… Tęsknie, Mike. Tik-tak… Wracaj, Mike.  A nawet jeżeli nigdy byś miał się do mnie nie odezwać, gdybyś mnie nienawidził, gardził mną… ja nadal pragnę twojego powrotu. Siedzę w pustym pokoju z zasuniętymi roletami. Drzwi zamknąłem na klucz. Żona myśli, że się źle czuję i jestem chory. Ubłagałem ją jakoś, żeby zostawiła mnie w spokoju. Leżąc na łóżku, zamęczam samego siebie. Czuję się, że wszystko wymyka mi się z kontroli. Jakbym był paranoikiem i miał schizofrenię. Nie mam prawa choćby przez minutę czuć się dobrze. Przestałem jeść. Teraz tylko leżę na łóżku, puszczając piosenki Mike’a. Jego głos ma mi przypominać, co się stało.
Co się z nim stało? Gdzie jest? Czy wszystko w porządku? Dlaczego to właśnie on? Te pytania męczą mnie przez cały czas. Tak bardzo chciałbym coś zrobić, ale jak?! Jedyną informacją, którą mamy jest to, że był ze mną przez kilka  godzin po występie. A potem uciekł. Choć o tym policji nie wspomniałem.  Wymyśliłem na poczekaniu jakąś bajeczkę, że ok trzeciej nad ranem rozstaliśmy się. Naprawdę to musiałbym im opowiedzieć całą historię, a tego definitywnie nie chciałem robić. Jestem pieprzonym egoistą… Nawet nie zwróciłem uwagi, że mojego przyjaciela nie ma, bałem się tylko o swój tyłek. Wciąż snułem rozważania, jak JA się pozbieram. Jak JA dam radę. Czy nie rozpowie i czy nie wpłynie to na MNIE. Nie mogę patrzeć w lustro. Nienawidzę siebie.
 Dzisiaj rozesłano też jego zdjęcia i opis wyglądu… Dość paradoksalne. Jest znanym artystą, miliony ludzi mają jego zdjęcia, choćby nad łóżkiem, ale gdy zaginie, nic tak w rzeczywistości nie jest pewne. Wydaliśmy także oświadczenie, że Linkin Park zawiesza działalność, dopóki Mike się nie odnajdzie. No właśnie. Wiem, że jest dorosłym człowiekiem, który potrafi sobie radzić w trudnych sytuacjach, ale tak cholernie się o niego boję, że zaczynam wymyślać najczarniejsze scenariusze. Do głowy przyszła mi scena z… „Mody na sukces”. Gdy ta popieprzona wariatka porwała dziecko i aby nikt się nie zorientował, że to ono, przefarbowała włosy i zmieniła ubrania. Nawet nie wiem, skąd o tym wiem… Może kojarzę to z czasów, gdy jeszcze nie zaangażowałem się  w zespół i przesiadywałem z Sam przed telewizorem.  Jeny! Jak źle ze mną jest?! Zamiast wymyślać jakieś konstruktywny plan, by odnaleźć mojego przyjaciela, ja snuję rozważania na temat jakiegoś serialowego tasiemca. Świetnie.
Okej, Chester, dasz radę, myśl. Gdzie Mike może być… Kurwa, wszędzie! No cóż, moja wewnętrzna rozmowa z samym sobą zdecydowanie nie pomaga. 
- Kochanie, nie wyglądasz za dobrze. Coś się stało?  – pyta  mnie moja małżonka, przerywając rozmyślania.
Kurde. Zapomniałem teraz zamknąć drzwi na klucz. Świetnie, teraz to na pewno nie da mi spokoju.
- A jak, do cholery, myślisz? Jak mam wyglądać, gdy mój najlepszy przyjaciel zaginął, chuj wie, gdzie jest?! Jak mam wyglądać, gdy co wieczór nie mogę zasnąć, bo trapią mnie wszystkie złe wspomnienia, co? -  krzyczę na nią, gestykulując  impulsywnie. – Jak ma być, gdy w ogóle się między nami nie układa? Kurwa, jak? Jesteś tak głupia jak but. A może i nawet głupsza. Bo wiesz co? Do cholery jasnej! But ma większe zastosowanie w moim życiu niż ty. Przydaje się chociaż do czegokolwiek. Pieprz się, kobieto. Nic o mnie nie wiesz.

* * *

Teraz biegnę ile sił w nogach. Nie mam pojęcia gdzie, po prostu chcę uciec. Jak najszybciej. Jak najdalej. Jestem już daleko za domem. W zasadzie za budynkiem. To miejsce to nie dom. To tylko cztery ściany, meble i pozory. Przede mną pojawiają się nowe budynki, hale targowe, sklepy. Słońce powoli chyli się ku zachodowi,  robi się coraz ciemniej, mrok spowija otaczającą mnie rzeczywistość. Nie mam pojęcia, gdzie jestem,  zupełnie straciłem orientację w terenie. Słyszę tylko uderzanie stóp o asfalt i miarowy oddech.  Biję się  z moimi myślami…  nie powinienem na niej wyładowywać swoich emocji, ale bądźmy szczerzy… Nie układa nam się dobrze. Ona nie jest już tą samą osobą, którą była podczas naszych pierwszych spotkań, czy później ślubu. Wszystko się zmieniło, czuję, że z każdym dniem oddalamy się od siebie. Nawet dawno nie kochaliśmy się. A to też ma znaczenie. Nie chodzi mi oczywiście o zaspokojenie, ale o więź między mężem a żoną. Tego już po prostu w naszym związku nie ma.
Już teraz wiem, gdzie nogi mnie doprowadziły. Jego dom. Bezmyślnie patrzę na niego. Chcę wyłapać jakiś szczegół, cokolwiek. Jakiś ślad, że Mike tam był. Ale w głębi duszy mam świadomość, że to nie ma sensu. Że policja się już tym zajęła. I że ja z pewnością nie zauważę nic nowego. Ale muszę to zrobić. Przeszukać, spróbować. Inaczej bym miał do siebie żal.

       * * *

            Oczywiście nic nie znalazłem. Próbowałem włamać się jakoś do domu, ale nie dało rady. Policja zabezpieczyła wszystkie wejścia.  No ale czego się spodziewałem… Że zobaczę go siedzącego w fotelu, popijając herbatkę? No cóż. I tak się rozczarowałem, liczyłem na choćby jakikolwiek znak. Teraz naprawdę nie mam zielonego pojęcia dokąd pójść. Jakbym nie miał swojego miejsca w życiu. Nie wytrzymuję już tego psychicznie. Pierdolić wszystko. Muszę się napić. Pójdę do jakiegoś nieznanego, badziewnego  baru, żebym miał pewność, że nikt mnie nie rozpozna. Nie mam ochoty na kontakt z ludźmi.
Dobra.  Przede mną bar o nazwie  „Bar”. Urocza nazwa, oryginalnie. Jednak widzę, że nie ma tam ludzi, jedynie ledwo rozumujący starszy pan, który jest ubrany w czarną pelerynę. Z daleka wygląda jak demon. Wchodzę do środka. Bar jest wręcz malutki. Jedynie trzy stoliki są rozstawione przy ścianach po bokach.  Niedziałająca już od przypuszczalnie dwudziestu lat szafa grająca stoi na samym środku, torując prostą drogę do lady. Nie mam pojęcia, co za idiota to tam postawił. Poza tym na ścianach porozwieszano niedbale plakaty. Bodajże Marylin Monroe i Audrey Hepburn, czyli standard. W powietrzu unoszą się kłęby dymu, które wylatują z fajki samotnego staruszka. Okna zasłonięte są krwistoczerwonymi kotarami, po których widać, że są wysłużone. Mają mnóstwo dziur i przetarć.  Czuć odór wymiocin. Tylko osoba chcąca się ukryć uznałaby to miejsce za idealne. A no cóż, ja jestem w takiej sytuacji, więc wchodzę do środka.
- 5 kolejek poproszę – rzucam od niechcenia barmanowi.
Cholera. A jednak. Zaczyna się.
- Przepraszam, ale no, muszę zadać to pytanie. Bo bardzo przypomina pan tego sławnego, no, z zespołu, jak on tam się nazywa – mężczyzna stuka nerwowo palcami w blat, usiłując przypomnieć sobie ten istotny szczegół. - A! Mam! Przypomina pan  Chestera Benningtona. A moja córka bardzo lubi ten ich zespół, więc może jakiś autograf, zdjęcie… -  pyta się, chcąc nadrobić głupawym uśmiechem.
- Przykro mi, ale to nie ja – opowiadam, naprawdę nie mam nastroju.  – Musiał mnie pan pomylić z nim. Pewnie przez tatuaże.
- O jeny, przepraszam. Czyli 5 kolejek? Widzę, że nieciekawie u pana… No, nie oszukujmy się. Mój bar nie ma dużego powodzenia. Przychodzą tu właśnie tylko tacy, wie pan, co się  chcą napić i zapomnieć. Obstawiam, że to przez dziewczynę, co?
- Może się pan zamknąć! Jedyne czego oczekuję to wódka – odpowiadam niegrzecznie.
Skrępowany barman już więcej się nie odzywa. Po prostu nalewa mi po pięciu kolejkach, pięć kolejnych. I znowu. Pojawiają mi się już mroczki przed oczyma, ledwo kontaktuję ze światem. Rzucam na ladę sto dolarów, niech się chłop ucieszy. Wychodzę z baru. Zdenerwowany jak nigdy. Muszę się wyżyć. Mam pewien pomysł, dość ekscentryczny, trzeba przyznać.
Naciągam kaptur na głowę. Muszę mieć pewność, że nikt mnie nie zidentyfikuje. BAR DLA GEJÓW. No cóż, ten wielki szyld chyba mówi, gdzie się znajduję. Porównując ten bar z poprzednim, zdecydowanie ten wygrywa. Znajduję się w wielkiej sali z neonowymi światłami i głośno brzmiącą muzyką. Na środku jest parkiet do tańca, liczy jakieś 5-6 metrów. Kilka par tańczy, a jedni nawet bezwstydnie się obściskują po środku. Z tyłu, pod czerwoną wnęką, ustawione są czarne stoliki z czerwonymi krzesłami. Na ścianach wiszą zdjęcia sławnych gejów. Ciekawy pomysł. Czuć odświeżacz do powietrza o różanym zapachu. Rozglądam się za jakimś łatwym celem. Mam. Chłopak w kącie. Wygląda na jakieś osiemnaście, góra dwadzieścia  lat, z daleka widać, że pijany, ale nie na tyle, by nie kontaktował.  Ubrany w żółtą  koszulkę w paski, granatowe rurki oraz glany. Czerwone włosy przysłaniają jego niecodzienną twarz, jednak nie zasłaniają oczu. A one są naprawdę niesamowite. Głębokie. Jest wysoki, karnacja ciemniejsza niż u pozostałych bywalców tego miejsca. Chyba wybrałem go podświadomie. Przypomina mi kogoś. I to jak.
- Chcesz się pieprzyć? – rzucam bez ogródek  do lekko zaszokowanego chłopaka.

14 komentarzy:

  1. Łaaaaaaa, podoba mi się! :D Opis pocałunku jest super. Cała akcja ciekawie poprowadzona, pozytwnie mnie zaskoczyłaś. :)Nie mogę się doczekać, co będzie dalej.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki, opis pocałunku zmieniałam dużo razy, żeby właśnie tak jak radziłaś dłużej to opisać i trochę szerzej. :D

      Usuń
    2. To bardzo się cieszę, że pomogłam, bo wyszło ci naprawdę ładnie. :)

      Usuń
  2. Końcówka mnie rozwaliła :D Zaskoczyłaś mnie tym zaginięciem Mike'a :) Rozdział jest długi, opisy 'szerokie' :) Same plusy :)

    OdpowiedzUsuń
  3. zajebiste w chuj albo nawet bardziej. biedny Chez :< głupi Mike :< ale koniec epicki.. jak mogłaś mnie tak zostawić teraz z bijącymi się myślami !!!! wszystko zajebiste, masz 15 lat ale nie piszesz jak gówniara. plus na plusie. poprosze więcej i to szybko!

    OdpowiedzUsuń
  4. a ja tam zaskoczona nie jestem, od razu wiedziałam że to będzie dobre:) końcówka rozwalająca, ale tym samym narażasz się na konieczność pisania codziennie, gdyż jestem cholernie niecierpliwym człowiekiem hahaha:) prosze więcej!

    OdpowiedzUsuń
  5. Haha boskie:) Zwłaszcza to jak opisujesz pocałunek... Wszystko tak delikatnie i wgl a na koniec Chcesz się pieprzyć? ;D Haha wielki + za całokształt<3 Będę wpadać częściej<3 ~Sugar_Venom

    OdpowiedzUsuń
  6. I WANNA TAKE YOU TO THE GAAAAAY BAAAAAR XD
    nie no, fajne :3 ciekawy masz styl pisania, ten rozdział jest dużo lepszy niż poprzedni :D Oby tak dalej!
    No i to "chcesz się pieprzyć?" xD boskie, czekam na pornooo~
    ----
    a-modern-lie.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  7. Chce więcej *-* i to jak najszybciej ! genialnie piszesz opisy i wgl ! boskie zakończenie xD

    OdpowiedzUsuń
  8. hej, tu exponisse z twittera:) powiem ci, że jak na twoje 15 lat to serio świetnie ci idzie to pisanie! ten rozdział jest zdecydowanie lepszy od poprzedniego, jest więcej opisów i jest dłuższy, ale i tamten był fajny. oby tak dalej! będę wpadała, bo jestem ciekawa co wymyślisz xd

    OdpowiedzUsuń
  9. Kocham Cię kobieto ;3
    Szczerze mówiąc to przez ciebie i yeahfortrees zaczęlam czytam Yaoi, prosze, powiedz że ten chłopak z klubu to Mike tylko się farbnął xD ?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. łiii, cieszę się, że czytasz bennody, bo to takie fajne. :3 EKHEM. Chyba mi przykro, ale nie. XD

      Usuń
  10. Jeee, 2 rozdział, już się nie mogłam doczekać. Sama mogę pisać rozdziały raz w miesiącu, ale jak czytam to najchętniej bym chciała widzieć codziennie nowy. xd
    Jak to Mike zniknął? Mam nadzieję, że nic złego mu nie zrobisz i, że szybko się znajdzie. :)
    Tak jak wyżej już pisano opis pocałunku świetny, naprawdę. No a słowa Cheza na końcu - rozwaliłaś mnie totalnie! xD
    teraz to już nie ma opcji, żebym przestala czytać twoje opowiadanie bo mnie przeogromnie wciągnęło!

    OdpowiedzUsuń
  11. Jeju. Czytając ten rozdział wyglądałam tak o__O . Po prostu rewelacja ! Masz wielki talent. Bardzo fajnie sie czyta. Oby było takich więcej ! :) Super ! Już się nie mogę doczekać następnego rozdziału ! ;*

    OdpowiedzUsuń